Czytanie na dziś: czytaj dalej
William Johnston SJ Konferencje

WILLIAM JOHNSTON SJ

 

Ojciec William Johnston SJ urodził się w Belfaście w 1925r, zmarł w Tokio w roku 2010. W 1943 wstąpił do zakonu Jezuitów. Ponad 50 lat mieszkał w Japonii, gdzie wykładał na Uniwersytecie Sophia w Tokio. Przez całe te lata był czynnie zaangażowany w dialog buddyjsko- chrześcijański. Sam siebie określa jako chrześcijańskiego komtemplatyka pozostającego pod wpływem i czerpiącego z tradycji zenu. Jest autorem licznych książek poświęconych tej tematyce. W 1993 roku ojciec Johnston poprowadził w Toronto Seminarium Johna Maina pt. "Nowy mistycyzm chrześcijański", którego konferencje zamieszczamy w tym cyklu. (Tłum. konferencji A.Ziółkowski, Copyright wccm.pl)

Medytacja w świetle Ewangelii

 

Zobaczmy teraz, jak Ewangelia w naprawdę zdumiewający sposób uczy nas medytacji.

Wewnętrzność

 

„Gdy się modlicie, nie bądźcie jak obłudnicy. Oni lubią w synagogach i na rogach ulic wystawać i modlić się, żeby się ludziom pokazać. Zaprawdę, powiadam wam: otrzymali już swoją nagrodę. Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie.” (Mt 6, 5-6) , Co właściwie znaczy pojęcie „wejdź do swej izdebki”? Tajemność medytacji jest czymś, co silnie podkreśla tradycja kontemplacyjna. Słowo „mistyczny” znaczy w języku greckim skryty, sekretny. Innymi słowy oddalamy się od wszystkiego, od myślenia i argumentowania i idziemy do miejsca tajemnego, zanurzamy się w sekret naszego wnętrza, sam na sam z naszym Ojcem. Cisza i tajemnica, poza wszelkim hałasem – oto sekret medytacji.

 

Brak słów

 

”Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani. Nie bądźcie podobni do nich! Albowiem wie Ojciec wasz, czego wam potrzeba, wpierw zanim Go poprosicie.” (Mt 6, 7-8).

Liczy się serce.

 

Wolność od trosk

 

„Dlatego powiadam wam: Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać. Czyż życie nie znaczy więcej niż pokarm, a ciało więcej niż odzienie?” (Mt 6, 25). Pozbycie się niepokoju to pierwsza rzecz, kiedy zaczynasz medytować. Siadasz z mantrą i pozwalasz odejść zmartwieniom. Wszystkiemu co ma związek z myśleniem, planowaniem jutra czy rozpamiętywaniem dnia wczorajszego. Pozwól temu odejść. Tak to już jest, że każdy z nas bez wyjątku kocha swoje zmartwienia, pławi się w nich. To są nasze alibi i usprawiedliwienia, stąd tak kurczowo ich się trzymamy. W życiu kontemplatywnym są one wyrazem strachu przed zanurzeniem się w pustkę i nicość. Ewangelia jednak mówi z całą stanowczością: pozbądź się trosk i niepokojów. Oczywiście można powiedzieć: Ten wymóg nie jest możliwy do spełnienia,dobrze rozumiem. Interpretuję to tak: Ewangelia zachęca do zrobienia pierwszego kroku. Na tyle przecież jest nas stać. Zgadza się, nikt nikomu nie uda się tak po prostu usiąść i pozbyć zmartwień, tak by natychmiast zniknęły. Wiec zrób tylko mały pierwszy krok i spróbuj ich się pozbyć na jedną tylko chwilę. Bo tak naprawdę medytacja jest procesem wyzwalania się od zmartwień. Jest właśnie tym, jest wolnością. To bardzo ważne, żeby o tym pamiętać. Prawdą jest też, że to bardzo długa droga, bo jak tylko pozbędziesz się zmartwień na jednym poziomie, pojawiają się inne. Muszę się szczerze przyznać, że nie jestem wolny od zmartwień. Myślę jednak, że jestem w drodze.

 

Lęk przed śmiercią

 

W zenie i buddyzmie jest bardzo wyraźnie powiedziane: boimy się śmierci i trzymamy życia. Współczesna psychologia mówi to samo. Ernest Becker w książce„ Zaprzeczyć śmierci” udowadniał, że strach przed śmiercią jest źródłem wszystkich nerwic. Jest on bardzo ukryty, wyparty. Śmierć jest czymś, co wydarza się innym; ja nie umrę. Żyjemy z takim podświadomym przekonaniem, dopóki nie nastąpi bolesne stanięcie z nią twarzą w twarz. Gdy człowiek dowiaduje się nagle, że ma raka i że umrze, z tą chwilą jego życie zmienia się diametralnie. Dlaczego? Wypieramy realność śmierci, osoba, która dowiedziała się, że jest nieuleczalnie chora na raka nie może już tego dalej robić. Ta wiedza zmienia natychmiast zmienia jej  życie.

 

Zen uczy, że siedzenie w medytacji „wymiata” górne warstwy świadomości, co pozwala na ujawnienie się jej głębszym pokładom. W sumie to jest bardzo dobre, bo mieszczą się w nich cudowne rzeczy. Dobrze jednak wiemy, że jest tam też wiele emocjonalnych „śmieci”. Jak tylko puści zewnętrzny gorset świadomości, to wszystkie one wydostają się na powierzchnię. To dlatego ludzie, którzy przez dłuższy czas medytują w końcu muszą zmierzyć się z prawdą o sobie samym, a to może być dla niektórych szokujące przeżycie. To samo dotyczy strachu przed śmiercią, on też wydostaje się na powierzchnię i wymaga konfrontacji, co oznacza zrozumienie głębokiego sensu słów Ewangelii: Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać.

 

Wiara

 

„Jeśli więc ziele na polu, które dziś jest, a jutro do pieca będzie wrzucone, Bóg tak przyodziewa, to czyż nie tym bardziej was, małej wiary?” ( Mt 6, 30).

„Wy małej wiary” to jakby Jezus mówił: „jeżeli naprawdę byście mieli wiarę, wierzyli, że Bóg się o was troszczy, nie lękalibyście się!”. Tak więc medytacja jest przede wszystkim aktem wiary. Słowa wiara nie używam tu w znaczeniu prawd wiary; chodzi mi całkowite poddanie się Bogu, uwierzenie, że nas kocha. Taka wiara jest bezwzględnie konieczna w medytacji, bo im bardziej się w nią angażujemy, wówczas coraz więcej rzeczy ujawnia się z podświadomości. Jak dzieje się to stopniowo, przez 10, 20, 30 lat, to w zasadzie nie ma żadnego problemu. U niektórych ludzi jest to niespodziewana erupcja wypartych emocji i nagle stają wobec swych ciemnych stron. Widać, że bez wiary nie da się tego zrobić. Wiary zawartej w słynnym objawieniu Julianny z Norwich: „Pan odpowiedział na wszystkie moje pytania i wątpliwości w słowach: „ Uczynię wszystko dobrze, sprawię, że wszystko będzie dobrze, mogę uczynić wszystko dobrze i umiem uczynić wszystko dobrze, i ujrzysz sama, że wszystko będzie dobrze”. W medytacji trzeba uwierzyć, że Bóg mnie kocha, wszystko będzie dobrze, chociaż teraz wygląda strasznie. Dotyczy to też strachu przed śmiercią. Zen uczy, że uwolnienie się od niego jest wielką radością. To samo mamy u św. Pawła w Liście do Koryntian: ”Gdzież jest, o śmierci twoje zwycięstwo? Gdzież jest, o śmierci, twój oścień?„ (1 Kor 15, 55). Św. Paweł był wolny od strachu przed śmiercią.

 

Jezus też bał się śmierci. Widać to wyraźnie w zdarzeniach w ogrodzie Getsemani. „Powtórnie odszedł i tak się modlił: Ojcze mój, jeśli nie może ominąć Mnie ten kielich...”(Mt 26, 42) i dalej, jak Piotr odciął ucho żołnierza rzymskiego: „Schowaj miecz do pochwy. Czyż nie mam pić kielicha, który Mi podał Ojciec?” Zabrzmiało, jakby Jezus powiedział „Daj mi Ojcze do wypicia ten kielich”, chociaż jeszcze przed chwilą prosił o jego zabranie. Teraz już był poza strachem przed śmiercią, poza Pasją. Moim zdaniem Pasja, z punktu widzenia psychologicznego, zakończyła się w Getsemani. Oczywiście Jezus miał przed sobą ogrom cierpienia i bólu, ale największe, bo psychiczne cierpienie dokonało się w Ogrodzie. Tak widzę też proces uwalniania się od strachu przed śmiercią poprzez medytację.

 

Zobaczyć wartość siebie samego

 

„Przypatrzcie się ptakom w powietrzu: nie sieją ani żną i nie zbierają do spichlerzy, a Ojciec wasz niebieski je żywi. Czyż wy nie jesteście ważniejsi niż one? Kto z was przy całej swej trosce może choćby jedną chwilę dołożyć do wieku swego życia?” (Mt 6, 26-27).

 

W tym momencie wrócę do sprawy pozycji ciała, o której tyle naucza buddyzm, jako do miejsca, gdzie uczymy się wartości siebie samych. Zwróćmy uwagę, ile jest wielkiej godności w postaci Buddy siedzącego w pozycji kwiatu lotosu. Jakby realizacja wewnętrznej wartości siebie ujawniająca się w tej godnej postawie siedzącej i spokojnym oddechu. Jest to kolejny aspekt medytacji, rosnące przekonanie, że mamy wartość, że świat ma wartość, że Bóg nas kocha i się o nas troszczy.

 

 

 

Jak mówiliśmy, paradoksalnie droga wiedzie poprzez wolność uwalniania się od naszych ludzkich systemów bezpieczeństwa, lęku przed śmiercią i trzymaniu się kurczowo życia. Św. Jan od Krzyża napisał „Teraz kiedy je najmniej pożądam [sprawy ziemskie], mam je wszystkie bez pożądania” Medytacja jest szkołą uwalniania się. Bolesną, to fakt, ale też radosną. „Starajcie się naprzód o królestwo /Boga/ i o Jego Sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane.” (Mt 6, 33). Oto wielka obietnica i przyrzeczenie Ewangelii. Starać się o Królestwo Boże, reszta przyjdzie sama. Jak się nad tym dobrze zastanowić, to to całkiem spora obietnica.

 

Żyć chwilą obecną

 

„Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy.” (Mt 6, 34). Nasz umysł jest nieustannym ruchu w czasie. Lęka się rzeczy, które się prawdopodobnie nie wydarzą, lub rozpamiętuje winę przeszłości, która nie wróci. A Ewangelia mówi wyraźnie: Żyj chwilą obecną! Tu znowu możemy zaczerpnąć suto z nauk buddyzmu. Pokazuje nam, jak mamy to robić. Mówi usiądź i bądź świadom twojego oddechu. Oddech to życie chwilą obecną. Mój oddech jest wszystkim, co jest teraz. Jak powiada stara buddyjska mądrość: Siedź, tylko siedź, a trawa sama zazieleni się wokół ciebie. Nie martwmy się więc o zielenienie trawy, to nie jest nasza sprawa.

 

Modlitwa Jezusa

 

Święty Łukasz często przytacza opisy modlitwy Jezusa. To jakby główny temat jego Ewangelii: Jezus w modlitwie w różnych sytuacjach. Przyjrzyjmy się scenie chrztu Jezusa. „Kiedy cały lud przystępował do chrztu, Jezus także przyjął chrzest. A gdy się modlił...” Jezus stojąc na brzegu Jordanu modli się zwyczajem wszystkich Żydów, gdy „...otworzyło się niebo i Duch Święty zstąpił na Niego, w postaci cielesnej niby gołębica, a z nieba odezwał się głos: Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie. (Łk 3, 21-22). To jest mistyczne przeżycie Jezusa, Ewangelista nie potrafi go ująć w słowa, trzeba posłużyć się symbolem gołębicy i głosu z nieba.

 

Innym razem „ W tym czasie Jezus wyszedł na górę, aby się modlić, i całą noc spędził na modlitwie do Boga.” (Łk 6, 12). Noc jest cicha, w nocy bardziej słyszymy siebie. Jezus słuchał Ojca w ciszy nocy.

Niekiedy potrzebował też odpoczynku „A tłumy szukały Go i przyszły aż do Niego; chciały Go zatrzymać, żeby nie odchodził od nich...On jednak usuwał się na miejsca pustynne i modlił się. (Łk 4, 42 i 5, 16)

 

Wreszcie, co jest również bardzo ważne dla nas: „Gdy Jezus przebywał w jakimś miejscu na modlitwie i skończył ją, rzekł jeden z uczniów do Niego: Panie, naucz nas się modlić, jak i Jan nauczył swoich uczniów” (Łk 11, 1). Jak widać Jan Chrzciciel był nauczycielem modlitwy. Buddyści też uczą modlitwy, Hindusi się modlą, muzułmanie... Do czasu odkrycia medytacji Kościół raczej uczył katechizmu niż uczył modlić się. A tymczasem modlitwa jest czymś nadrzędnym, najważniejszym. Doktryny i definicje ulegają zmianie, ludzie gubią się w ich szczegółach. Ale jeżeli wierni potrafią z wiarą powiedzieć „Ojcze nasz” albo „Matko nasza”... to się nie zmienia. To się nigdy nie zmieni. Bo to przychodzi z głębi z serca, a nie z góry, z głowy. Tak samo jest z medytacją.

 

 

 

 

fot. wccm.pl

  

Print Friendly and PDF