Czytanie na dziś: czytaj dalej
Robert Kennedy SJ Konferencje

ROBERT KENNEDY SJ

O. Robert Kennedy SJ urodził się w Nowym Jorku, został wyświęcony na kapłana w Japonii, gdzie praktykował i studiował zen u japońskiego mistrza Roshi Yamada. Po powrocie do Stanów Zjednoczonych w 1998 roku, kontynuował buddyjskie studia i praktykę zen i jako pierwszy ksiądz katolicki w USA otrzymał honorowy tytuł Roshi. Jest kierownikiem Katedry Teologii w St Peter's College, Jersey City, gdzie wykłada teologię i język japoński, jak również praktykującym psychoterapeutą w Nowym Jorku i autorem książek dot. znaczenia zen dla chrześcijan. Jego głęboka wiedza i szacunek dla buddyzmu, połączone z wypełnianiem zakonnego powołania jezuity, czynią zeń niezastąpionego orędownika szczerego dialogu międzyreligijnego.

Zbliżając się do buddyzmu

 

Jak rozmawiać z buddyzmem w dialogu międzyreligijnym, tzn. takim dialogu, który poprowadzi nas do autentycznego spotkania? Kiedy tylko znajdziemy się w Azji, to chcąc  nie chcąc znajdziemy się w samym środku dialogu z buddystami. Są tam u siebie w domu. Spotykamy ich na ulicy, w rozmowie. Spotykamy ich jako „innych”, gdyż buddyzm i chrześcijaństwo różnią się  diametralnie. Buddyzm narodził się w innym czasie historycznym i w innej kulturze. Buddyści zadają inne pytania na temat życia i dają na nie odmienne od naszych odpowiedzi. Z tego powodu nie ma nadziei na szybką syntezę tych dwóch religii. Chcemy jednak dowiedzieć się, gdzie dźwięczą między nami rezonanse i jak o nich wspólnie rozmawiać. 

Kiedy jezuici przybyli do Japonii, od razu zapytano ich: „Czy macie nauczycieli, którzy doznali wglądu?”. Jezuici odpowiedzieli, że nie i że nigdy o czymś takim nie słyszeli. „Prowadzimy jednak dobre szkoły”  padła riposta. I to jest prawda. Uniwersytet Sophia jest jedną z czterech największych uczelni prywatnych w Japonii. Jest to nadzwyczajne osiągnięcie niemieckich jezuitów, którzy sto lat temu, startując od zera, uczynili z tej uczelniuniwersytecki znak jakości kształcenia. Rocznie 24 tysiące japońskich studentów ubiega się o 2 tysiące miejsc na pierwszym roku. Oznacza to, że Sophia przyjmuje 12 proc. wszystkich studiujących w Japonii. To jest jeden ze sposobów budowania dobrego imienia Kościoła katolickiego. Pokazać Japończykom i buddystom, że nie jesteśmy sektą. Nie jesteśmy jakąś przechowalnią zamierzchłych wierzeń religijnych. Jesteśmy na bieżąco! Dotrzymujemy kroku. Kształcimy najlepszych absolwentów. Cesarzowa Japonii uczęszczała na Sacred Heart University, znajdujący się nieopodal naszej uczelni. W Japonii żyje dzisiaj mała, ale prężna grupa katolików, około 300 tysięcy osób, co stanowi 0,03 proc. populacji. Więc praca w Japonii wymaga wielkiej wiary. 

 

Zbliżamy się do „innego” nie jako do wroga, którego trzeba pokonać czy zagłuszyć. 

Pierwszą rzeczą, którą staramy się robić w dialogu międzykulturowym, jest tolerowanie „drugiego”. Jest to absolutne minimum w pracy międzywyznaniowej. 

 

Kiedy tolerancja „drugiego” to już pewnik,  posuwamy się o krok dalej: staramy się go podziwiać. Tak, podziwiać! Buddyzm jest jedną z wielkich religii świata, znacznie starszą niż chrześcijaństwo, która przyniosła zdrowy rozsądek i pokój wszystkim narodom i kulturom w Azji. Już z tego tylko powodu zasługuje na pełne uznanie. A jednak to nie wszystko  – podziw to ciągle za mało.

 

Zaczynamy słuchać tego, co „drugi” ma nam do powiedzenia. Dialog międzyreligijny wymaga pracy, prawdziwego i szczerego słuchania buddyzmu. O czym oni do nas mówią? Moje studia i praca w zakresie psychoanalizy przyszły mi tutaj z wielką pomocą. Prowadziłem kiedyś terapeutycznie pewną kobietę, która była tak nieśmiała, że po roku pracy z nią nie potrafiłem określić jej orientacji seksualnej. Kiedy wspomniałem o tym mojemu przełożonemu, on tylko skinął głową. Było jasne, że bez tej wiedzy nie mogłem z nią dalej pracować, więc zapytałem go, dlaczego po prostu jej o to nie zapytać. „Ani mi się waż! Pilnuj swoich spraw!”  – odpowiedział stanowczo. „A więc jak  mogę się tego dowiedzieć? Muszę to wiedzieć, żeby móc z nią dalej pracować”. „Słuchaj dokładnie wszystkiego, co ona mówi. Słuchaj uważnie wszystkiego, czego ona nie mówi. Ale nigdy nie bądź nachalny!”. To było olśniewające. Właściwie powinienem był to wiedzieć już od dziecka, a na pewno z mojego seminarium i nowicjatu. Trzeba było dopiero mojego żydowskiego przełożonego, aby to do mnie dotarło. Nigdy nie bądź nachalny! A zatem, wchodząc w dialog międzywyznaniowy, musimy nauczyć się słuchać, zanim cokolwiek powiemy. Nie być nachalnymi.

 

Kolejny krok, to nie tylko słuchać, ale głosić ich prawdy. Promować wszystko to, co jest w buddyzmie prawdziwe. Oznacza to, że musimy dokonać wyboru i to, co przyjmiemy za prawdę, głosić jako prawdę „drugiego”, tak jakby była to nasza własna prawda, nawet wtedy, gdy prawda „drugiego” nie jest uwypuklana w naszej wierze. Jest to duży krok do przodu. Odtąd nie jesteśmy już wrogami. Buddyści nie są dla nas heretykami. Są przyjaciółmi i współpracownikami. Wielu wykładowców naszych szkół w Japonii nie jest katolikami. Uczą naszych uczniów m.in. buddyzmu, a my z nimi współdziałamy w pełni, by promować ich prawdę. 

Ale to też jeszcze nie jest koniec pracy międzywyznaniowej. Krokiem następnym jest praktykować z nimi. Możemy usiąść do medytacji zen, uczyć się medytować i zbierać jej owoce, ponieważ zen nie wymaga jakiejkolwiek wiary. Jest otwarty dla wszystkich. Buddyści, chrześcijanie, muzułmanie czy ateiści, wielu którzy stracili wiarę w cokolwiek, przyszli do zen, aby znaleźć w nim nowy dom. Praktykujemy z nimi. Kiedy uczęszczałem do szkoły zen Roshiego Glassmana w Nowym Jorku, braliśmy udział w wielu projektach społecznych. Odnawialiśmy mieszkania dla bezdomnych kobiet i dzieci, kupiliśmy opuszczony klasztor i zamieniliśmy go w schronisko dla bezdomnych i chorych na AIDS, otworzyliśmy piekarnię, aby przyuczać do zawodu młodych ludzi z podupadłych dzielnic, by dać im jakiś pożyteczny zawód. To było wspaniałe doświadczenie w dialogu międzywyznaniowym. Nigdy nie pytaliśmy o przekonania religijne. Pytanie o wiarę byłoby jak pytanie o stan konta w banku. To nie był nasz biznes! Szanowaliśmy to, skąd przychodzili i kim byli. Wspólnie pracowaliśmy  – to było najważniejsze.

 
Wreszcie na końcu mamy „wejść w ich buty”, abyśmy mogli zjednoczyć się z nimi w naszych dążeniach. Ale jak tego dokonać? Przecież Japończycy cenią w buddyzmie wgląd. Pytają: „Czy macie wgląd? Czy wasz umysł przypomina otwartą przestrzeń? Czy jest wyćwiczony do osiągnięcia wglądu? Możecie nam w tym pomóc? Jeżeli tak, to pójdziemy za wami w ciemno. Bo tylko to naprawdę ma dla nas wartość w religii. Mamy własne szkoły, dobrze pracujemy. Jeżeli nie macie nic wiecej, to nie jesteśmy zainteresowani”. To było dla nas, jezuitów, jak cios obuchem, który wyrzucił nas zupełnie z orbity. Tak więc cała nasza praca w Japonii dla Kościoła zależała od naszej gotowości powrotu do „szkolnej ławy”, do siedzenia w zendo i pracy z ich nauczycielami. Musieliśmy nauczyć się buddyzmu w praktyce, a nie jako systemu filozoficznego. Zrozumieliśmy, że tylko wtedy nas posłuchają, bo nie będą nas słuchać, jeśli będziemy im głosić chrześcijaństwo z katechizmu. I czekać, aż może zechcą zadać nam jakieś pytanie. A jeżeli tak się stanie, to postarać się na nie jak najlepiej odpowiedzieć.

 

 

 

fot.wccm.pl

 

Print Friendly and PDF