Czytanie na dziś: czytaj dalej
Gerry Pierse CSSR Konferencje

GERRY PIERSE CSSR

 

Ojciec Gerry Pierse (1940—1999), urodził się w Irlandii. W roku 1961, jako seminarzysta, wyjechał na Filipiny. W swojej służbie kapłańskiej pracował głównie w wiejskich placówkach misyjnych. Tej formie apostolatu towarzyszyło jego coraz większe zaangażowanie w modlitwę kontemplacyjną. Nauczanie o. Johna Maina było dla niego źródłem głębokiej inspiracji. Zakładał i prowadził grupy medytacyjne w parafiach i w więzieniach. Wspólnoty medytacyjne na Filipinach i Azji Południowo-Wschodniej były pod wielkim wpływem jego nauczania. (Tłum. Piotr Ducher, Copyright wccm.pl)

Chrystusowe teraz

 

Nasze życie przepełnione cennymi chwilami. Tak jakoś jest, że ilekroć patrzymy na nie wstecz, to te najcenniejsze jawią się tymi, które się po prostu same wydarzyły, a może nawet zostały w jakiś sposób na nas wymuszone. Z drugiej strony zaś, wiele z naszych wielkich planów i zamierzeń nigdy nie ujrzało światła dziennego.

 

Ewangelie pełne są takich zaskakujących momentów. Jeden z nich, moim zdaniem najbardziej znamienny, to ten, który przydarzył się Szymonowi z Cyreny. Dla niego tamten dzień był tak samo zwyczajny, jak każdy inny. Nie był on człowiekiem szczególnie religijnym. Szedł właśnie do miasta i przypadkowo natknął się na skazańca idącego na ukrzyżowanie. Nie zamierzał mieć z tym cokolwiek wspólnego. Gdy przypatrywał się pochodowi śmierci, Jezus upadł pod ciężarem krzyża. Żołnierze wyciągnęli Szymona z tłumu gapiów i przymusili do niesienia krzyża. Podniósł go i zaniósł na Golgotę. Tamtego dnia był jednym z niewielu, którzy pomogli Jezusowi i został zapamiętany na wieki.

 

Chrystus też nie chciał nieść krzyża. Prosił: „Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich! Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie!” Jednak przyjął krzyż, który został mu dany. Nie był to zapewne sposób na odkupienie ludzi, jaki Jezus sobie wymarzył. Ale właśnie ten niezaaranżowany przez niego akt stał się zbawieniem całego świata.

 

Na kalwaryjskiej drodze Jezus znalazł czas, by pocieszyć płaczące niewiasty i obiecać niebo skruszonemu łotrowi na krzyżu obok. Nawet w tak dramatycznych momentach osobistego bólu miał siłę, by nie myśleć tylko o sobie i zatroszczyć się o innych cierpiących. Samaryjskiej kobiecie przypadkowe spotkanie przy studni przemienił w spotkanie z łaską. Cudownym uzdrowieniem nagrodził nieustępliwość przyjaciół pewnego kaleki, którego ci podczas ważnego kazania spuścili mu pod nogi przez dziurę w dachu. Również w Starym Testamencie mamy wiele przykładów bohaterów, na których wielkość została wymuszona. Jonasz, Hiob i Jeremiasz. Żaden z nich nie chciał być tam, gdzie Bóg go postawił, aczkolwiek każdy z nich wykazał wystarczająco dużo gotowości do tego nie-na-rękę im zadania.

 

Podobnie jest i z nami. Jesteśmy zaabsorbowani własnymi planami, może nawet naszymi planami budowania Królestwa Bożego. Bardzo irytują nas nieprzewidziane w nich zakłócenia i opóźnienia. Ile to czasu tracimy na denerwowanie się opieszałością innych i utraconych przez nich możliwości? A jednak, Królestwo Boże jest i w takich momentach.

 

Jest takie opowiadanie o człowieku, który udał się do swego guru i zapytał, jak może on zostać świętym. Guru poradził mu, żeby ćwiczył się nieustannie w dostrzeganiu Boga we wszystkim, co go wokół otacza. W drodze powrotnej szedł on przez dżunglę, gdy nagle zastąpił mu drogę słoń. Jego mahaut, mały chłopiec, zawołał do niego, by zszedł im z drogi. Ów człowiek powiedział sobie tak: „Bóg jest w słoniu, Bóg jest też we mnie. Bóg nie może skrzywdzić Boga, pójdę więc dalej przed siebie prosto.” Tak też i uczynił nie bacząc na powtarzające się ostrzegawcze wołania chłopca. Gdy zbliżył się do słonia, ten chwycił go trąbą i wielkim łukiem rzucił w krzaki. Mężczyzna zawrócił i cały poturbowany pokazał się guru. „Próbowałem zastosować się do twoich wskazówek i patrz, co mnie spotkało” - powiedział rozgoryczonym głosem. „Nie, nie zrobiłeś tak jak ci kazałem” – odpowiedział mu guru – „ Bóg był też w tym małym chłopcu”.

 

Tak łatwo przychodzi nam przegapić obecności Boga. Jesteśmy tacy niecierpliwi, gdy nam ktoś coś przerwie, denerwują nas telefony nie w porę, ci wszyscy ludzie, którzu nam zawracają głowę swymi problemami właśnie wtedy, gdy wszystko nam się na nią wali... Może nie są to specjalnie „religijne” momenty - raczej takie, kiedy chce nam się klnąć. Ale to też są „Chrystusowe chwile” i nie nauczymy się ich rozpoznawać, jeżeli nie nauczymy się być. Są nam dane po to, byśmy uczyli się odwracać uwagę od siebie i skierowywać ją ku innym.

 

Często używamy zwrotu, „gdy wszystko się ułoży”. Ale taki czas nigdy nie nadejdzie. „Nienormalne” jest normalnym – to są Chrystusowe chwile. Teraz jest czasem zbawienia.  

Jak mamy nauczyć się bycia obecnym wobec teraz Chrystusowych chwil?

Nie znam innej metody, jak codzienna dyscyplina powtarzania rano i wieczorem swojej mantry.

 

 

fot. wccm.pl

Print Friendly and PDF