Cóż może wnieść do ogólno światowego ruchu medytacji chrześcijaństwo?
Pamiętam jak niedługo po Soborze Watykańskim II brałem udział w spotkaniu w ramach dialogu międzyreligijnego z buddystami. Pewien młody młody mnich buddyjski wstał i powiedział: „Zebraliśmy się tutaj razem, chrześcijanie i buddyści. Czego my buddyści możemy nauczyć się od chrześcijan? Mamy oczywiście naszą własną medytację, nasz zen, długowieczną tradycje i tak dalej. Ale czy jest coś czego mogą nauczyć nas chrześcijanie? Cóż, od ponad stuleci, od epoki Meiji, odkąd chrześcijanie przybyli do Japonii zakładali szkoły i szpitale, przytułki dla biednych i lazarety dla chorych. My tego nie robiliśmy. Tego właśnie musimy się od nich nauczyć.”
Tak więc społeczny wymiar religii jest bardzo ważny. Cieszy wzrastająca liczba osób praktykujących medytację, ale musimy uważać, aby nie stała się ona formą ucieczki. Jeżeli zauważają to sami buddyści, to trzeba nam być w tym punkcie bardzo czujnym. Właśnie to wyraził ten młody mnich. Społeczny aspekt medytacji jest polem największej krytyki ze strony ludzi czynu. Zarzucają oni medytującym skupienie się na sobie i obojętność wobec losów świata.
Możemy tutaj rozróżnić dwa podejścia do medytacji. Jeden to ten, w którym zamykasz drzwi na świat, koncentrujesz się na swym wnętrzu, szukasz w nim Boga czy też oświecenia. Jeśli Go spotkasz, powracasz do świata i działasz siłą tego doświadczenia. Drugi sposób to ten: siadasz do medytacji świadom cierpienia wokół ciebie. W buddyzmie słynne jest pojęcie bodhisattwy (bodhisattwa - kluczowe pojęcie religijne w buddyzmie mahajany. Bodhisattwa dąży on do osiągnięcia stanu Buddy poprzez rozwinięcie bezinteresownego uczucia względem wszystkich czujących istot. Jest zatem istotą, która poświęca swoje życie dla pożytku czujących istot, ślubując doprowadzenie ich do pełnego i doskonałego oświecenia – przyp.tłum.)
W Japonii jest nią/nim Kanzeon , Kwan Yin w Chinach czy Awalokiteśwara w Tybecie. Kan znaczy słuchać, ze oznacza świat a on dźwięk. Nasłuchiwać dźwięków świata. Cała Azja usiana jest pięknymi statuetkami i posągami Kanzeon słuchającymi płaczu biednych i pokrzywdzonych. Otacza się je wielkim kultem, ale co ciekawe, jej twarz nie wykazuje śladów bólu w obliczu ogromu cierpień. Kryje się w niej delikatny uśmiech współczucia; to jest coś naprawdę bardzo pięknego. Kaun Yin nie robi nic. Nie jest zaangażowaną społeczną aktywistką. Tylko siedzi i słucha. Ale to jej uważne słuchanie już jest wartością samą w sobie. Współczucie, które jest energią świata, daje ludziom siłę. Nie ma wątpliwości, że kult Kuan Yin jest miejscem, z którego ludzie Azji czerpią ogromną energię współczucia. (W Japonii Kanzeon przedstawiana jest często jako kobieta z dzieckiem, posągi kanzeon służyły w czasach prześladowania chrześcijan jako figury Maryi – przyp. tłum).
Wsłuchanie się w dźwięki świata w rozumieniu chrześcijańskim jest dostrzeganiem w jego cierpieniu ukrzyżowanego Chrystusa. Sobór Watykański II ujął to tak: „Radości i nadzieje, cierpienie i niepokoje kobiet i mężczyzn naszych czasów, szczególnie ubogich i w jakikolwiek sposób pokrzywdzonych, to radości i nadzieje, cierpienie i niepokoje chrześcijan, uczniów Chrystusa”. Tak więc nie wolno nam przechodzić obojętnie wobec świata, musimy rezonować z jego smutkiem i radością. Ale jak pogodzić to z „bezczynnym” siedzeniem i „wsłuchiwaniem się w dźwięki świata”? Musimy jasno zdać sobie sprawę z tego, że nie każdy z nas powołany jest do bycia społecznym aktywistą. Nie wszyscy musimy chodzić w marszach protestacyjnych. Można na przykład pracować w szpitalu i tam swą pracą nieść ulgę światu. Są też tacy, którzy poświęcają swe życie modlitwie, wybierają życie w odosobnieniu. Jeżeli takie jest ich prawdziwe powołanie, to uważam, że wykonują oni gigantyczną pracę dla świata. To nie jest sprawa bycia obojętnym, lecz sprawa wypełniania swego powołania. Mnisi, siostry zakonne, pustelnicy wspomagają świat swoją kontemplacją. To nasi łącznicy ze źródłem energii. Może to właśnie na ich duchowym paliwie, z energii, którą oni wlewają do naszego wspólnego duchowego zbiornika, bierze się cały nasz postęp społeczny.
Myślę jednak, że jest w tym wszystkim jeszcze coś bardziej subtelnego i znaczącego, z czego rzadko zdajemy sobie sprawę. Miłość i współczucie nie są tylko owoce medytacji, które dostajemy i później rozdajemy ubogim i chorym. W rozumieniu chrześcijańskim sama medytacja jest w swym rdzeniu czystym aktem miłości. Medytować to przyjmować miłość Boga. I to jest niezmiernie ważne odkrycie. Kiedy medytujesz powtarzając „Przyjdź Panie Jezu” czy „Maranatha”, czy inną chrześcijańską mantrą, to mówisz „Kocham”. Dla chrześcijanina to nie tylko powtarzanie dźwięku i przejście do głębszego stanu świadomości. Jest to akt wiary i akt miłości. Do tego stopnia, że dla wielkich mistyków, tak jak dla św. Jana od Krzyża, mistycyzm był stanem zakochania się.
Cóż więc może jeszcze dać chrześcijaństwo? Przede wszystkim musi dać: „Bóg jest miłością”. Jak już wspominałem wszystkie wielkie religie prowadzą do środka Wielkiej Tajemnicy, do Bytu całego wszechświata. Nazywają go naturą Buddy, Brahmanem, Tao, Jahwe... Nowy Testament nazwał tą Tajemnicę Miłością. To jest bezgraniczna i wspaniała rzeczywistość, w której wszystko z założenia i od początku zostało stworzone jako dobre. Bo „Miłość wszystko zespala ”.
Aż wreszcie chrześcijaństwo musi dać Jezusa. Jezus cieszy się w Azji ogromną popularnością. Prawdę mówiąc Azja kocha Jezusa. Może nie kocha zbytnio chrześcijan, ale Jezusa tak. Mahatma Gandhi płakał w Rzymie przed Pietą Michała Anioła, on bardzo Go kochał. Ramakrishna twierdził, że Jezus mu się ukazał. Tu w Japonii mistrzowie zen często cytują Jezusa, zwłaszcza Jego pytanie „Za kogo ludzie mnie uważają?”. Także muzułmanie otaczają Jezusa wielką czcią. Prawdą jest, że nie widzą w Nim Boga, ale kochają go szczerze jako wielkiego proroka Allaha.
Tak więc dawajmy Jezusa, Boga i człowieka.
Te trzy wartości może dać chrześcijaństwo dzisiejszemu światowemu nurtowi medytacji.
fot.wccm.pl