Kiedy dziś rano wszedłem do naszej sali spotkań, to pierwsza rzecz, jaka rzuciła mi się w oczy, to plakat ze słowami Johna Maina: „Miłość wszystko trzyma razem”. Myślę, że słowa te wyszły z ust, albo spod pióra, człowieka o wielkiej mądrości.
Jesteśmy świadkami eksplozji ruchu medytacyjnego, która ogarnia cały nasz glob, nie tylko chrześcijan, ale także buddystów i hinduistów, medytuje też wielu ludzi nie wyznających żadnej religii. Skąd bierze się w nich ten głód medytacji, tego powiedzieć nie potrafią, wiedzą tylko, że chcą medytować. Dla mnie jest to znak działania Ducha Świętego we współczesnym świecie. Ostatecznie wszyscy jesteśmy ulepieni z tej samej gliny. Sobór Watykański II użył na to określenia „lud Boży”, obejmując nim buddystów, hinduistów, Żydów... wszystkich razem. Przyświecała temu określeniu idea jedności całej ludzkości. Tylko taka wizja świata gwarantuje mu prawdziwy pokój. Ruch medytacyjny, o którym tutaj mówimy, jest dokładnie tym czynnikiem, który ma moc pogodzić w sobie dzielące nas różnice wierzeń i przekonań. To dlatego uważam, że medytacja jest bezcennym darem i wynikiem działania Ducha.
Wybrałem jako tytuł tego Seminarium Johna Maina „Nowy mistycyzm chrześcijański ”. Skąd ta nazwa? Wierzę w przejście od medytacji do mistycyzmu, który na użytek tej prelekcji zdefiniuje skrótowo, jako głębszą formę medytacji. Musimy uwolnić się od powierzchowności i wypłynąć na głębiny. Spójrzcie na moją dłoń. Widzicie tu pięć palców i środek dłoni. Jest to dobry obraz rzeczywistości. Tu na górze mamy świat dualizmu i podziałów, cały ten jazgot słów i czynów, który buddyści nazywają samsarą. Tu w środku panuje zjednoczenie. Pokój i głębia. Większość z nas żyje na górze, na poziomie różnic, wszelkiego rodzaju twierdzeń i definicji. Jednak czasami udaje się ludziom zejść poniżej, zanurzyć się w wielkiej tajemnicy, która kryje się na dnie każdego ludzkiego życia i stanowi podstawową tkankę wszechświata. To jest mistycyzm, o którym chcę tutaj mówić. Uczą go wszystkie wielkie religie. Buddyści nazywają go Naturą Buddy, hinduiści Brahmanem, czy Atmanem. My mówimy Bóg, Trójca Święta. Dla wszystkich jednak niepojęta tajemnica, Tajemnica wszystkich tajemnic. Kiedy siadamy do medytacji, przechodzimy jakby w świat poza wszelkimi dualizmami, do miejsca gdzie jesteśmy jednością. Wchodzimy w Komunię. Medytacja to nie tylko „ja” i „o mnie”, ona prowadzi do innych, do poczucia wspólnoty z całą ludzkością.
Chociaż używam określenia „nowy mistycyzm chrześcijański ”, to przecież w chrześcijaństwie mistycyzm jest czymś bardzo „starym”. Na czy więc zasadza się jego „nowość”? Otóż pojawiły się w nim dotąd nieobecne zjawiska. Jedno z nich to jego dostępność dla ludzi świeckich, przestał być domeną mnichów i zakonnic. Rozpowszechnia się on dziś poza mury klasztorów. Rodzi się w świecie nowa świadomość, która przenika cały „lud Boży”. To nie było zawsze takie oczywiste. Autor Obłoku Niewiedzy dokonał podziału między tymi, którzy powołani są do doskonałości, a tymi do zbawienia. Doskonałość była zarezerwowana dla duchowieństwa, mnichów, zakonnic, księży. Zwykły lud mógł jedynie dostąpić zbawienia. Tak myślało XIV-wiecze i autor Obłoku, któremu poniekąd zawdzięczamy perłę chrześcijańskiej klasyki mistycyzmu, był człowiekiem tamtych czasów. Sobór Watykański II, kiedy mówi o powszechnym, tzn. każdego bez wyjątku, powołaniu do świętości, rozbił to stare myślenie na drobne kawałki.
Kolejnym novum w dzisiejszym mistycyzmie chrześcijańskim jest wpływ Azji. Mistycyzm ma zawsze swój realny kontekst geokulturowy. Najbardziej pierwotnym kontekstem mistycyzmu w chrześcijaństwie jest judaizm, Ewangelia, Listy św. Pawła i pozostyałych apostołów. W miarę jak ów kontekst przemieszczał się w stronę kultury zachodniej, szczególnie neoplatonizmu Greków, zlewał się coraz bardziej z myśleniem antycznym wokół basenu Morza Śródziemnomoskiego. Nasz dzisiejszy świat znajduje się pod wielkim wpływem systemów mądrościowych Azji. Wystarczy tylko uświadomić sobie kim byli wielcy współcześni inspiratorzy nowego chrześcijańskiego widzenia. Thomas Metron, który zmarł w Bangkoku, był zafascynowany zenem, Johna Maina uczył medytować hinduski swami, Antoni de Mello był hinduskim jezuitą, Bede Griffiths spędził swe zakonne benedyktyńskie powołanie w aśramie w Indiach. Tak jak dawniej chrześcijański mistycyzm wyrastał w oparciu o myśl grecką, tak dzisiaj czerpie on z bogatej duchowości Azji. Musimy z pokorą przyznać się do naszego wielkiego długu wdzięczności, jaki zaciągamy wobec buddyzmu i hinduizmu. I chociaż w Kościele Katolickim jawi się to jako coś niespodziewanego, to jednak Sobór Watykański II nie miał wątpliwości, że przed nami wiele do nauczenia się od innych tradycji mądrościowych. Przedsoborowy Kościół był wyrocznią i do niego należało pouczanie reszty świata. Sobór uznał obecność i działanie Ducha Świętego we wszystkich religiach. I to właśnie w medytacji, wyzbywszy się wpierw naszego triumfalizmu, możemy się wiele od nich zaczerpnąć. Przy tym ucząc się od Wschodu, nie musimy wyrzekać się naszej głębokiej wiary w Jezusa Chrystusa i w Ewangelię.
Cóż takiego jest w duchowości Azji i co ma ona nam nowego do przekazania?
Jedną z jej wielkich mądrości jest rola ciała. Ciało jest na Wschodzie holistyczne, jest narzędziem chwały Boga. Umysł i ciało są miejscem dokonującego się oświecenia człowieka. Nie ulega wątpliwości, że Grecy zostawili nam w spadku dualizm ciała i duszy. Duch był wszystkim, ciało zaś niczym. Duchowość wschodnia to ascetyzm całości, trening ciała i umysłu, tak by medytował cały człowiek. Mamy więc w niej trenowanie oddechu i naukę prawidłowego siedzenia. Nie obce są nam obrazy joginów siedzących godzinami bez słów i w bezruchu medytacji. Dlaczego oni milczą? Bo poprzez ich ciało przemawia jego mowa: „Oto jestem tutaj przed Bogiem i nie potrzebne są mi słowa, całe moje ciało jest mową”. No i jest jeszcze wspaniała pozycja siedząca kwiatu lotosu. Jej wielkość leży w optymalnym przepływie energii, która obiegając swobodnie ciało prowadzi umysł do oświecenia. To wszystko jest częścią treningu ciała do medytacji.
Jednak najważniejszym aspektem duchowości Wschodu, o którym niestety i on sam coraz częściej zapomina, jest to, że całe to ćwiczenie w medytację ma prowadzić do coraz to większej mądrości. Wschód przez stulecia gloryfikował mądrość, tęsknił za nią, czekał na jej ujawnienie. Dzisiaj niestety coraz częściej używa medytacji dla rozwoju tzw. potencjału człowieka. Może jestem tu zbyt cyniczny, bo nie ma przecież nic złego w udoskonalaniu ludzkich zdolności, to jednak nie wolno zapominać, ku czemu mają one prowadzić. Mianowicie ku mądrości, głębokiej mądrości. Jest to droga dla każdego z nas medytujących. Bo dlaczego tak właściwie medytujemy? Jaki cel nam przyświeca? Jest nim satori, głębokie i prawdziwe oświecenie. Tego najwięcej potrzebuje nasz nowoczesny świat. Potrzeba nam pilnie mądrości. Świat roi się od ludzi z wszelkim rodzajem wiedzy, od głów nią nabitych . Ale brak nam wielkiej mądrości, która uczyni go światem pełnym pokoju, bardziej sprawiedliwym społecznie i wspólnotowym. Medytacja, mówiąc idealistycznie, prowadzi nas do takiej prawdziwej mądrości.
fot.wccm.pl