Rozmawiają o. Laurence Freeman OSB i ojciec Frans de Ridder CICM.
Singapur, styczeń 2008
O. LAURENCE: Jednym z Ojca najważniejszych zadań duszpasterskich jest w tej chwili praca nad wiarą w małżeństwie w ramach programu Marriage Encounter (Małżeńskie spotkania). W jaki sposób radzi sobie Ojciec z tym zadaniem jako ksiądz, osoba żyjąca w celibacie? Jak Ojciec rozmawia o obecności Boga, o głębokim zaangażowaniu w sakrament małżeństwa z parami, z którymi Ojciec pracuje i którym pomaga?
O. FRANS: Wiele z tych małżeństw ma głęboką świadomość sakramentalnego wymiaru swojego związku. Niektóre pary, szczególnie te zapraszane do współpracy, mówią, że ich ludzki związek prowadzi do spotkania z Bogiem. To moim zdaniem jest niesamowitym odkryciem, nawet przełomem. Nie wiem, ile z naszych par dochodzi do takiego etapu, nie mogę tutaj niczego poświadczać.
Z pewnością jednak są pary, które doświadczają tego z wielką radością. Tak naprawdę każde ludzkie spotkanie jest potencjalnie spotkaniem z Bogiem. Niektóre pary osiągnęły tego typu duchowość. Podczas weekendowych rekolekcji często słucham wypowiedzi małżeństw, które maja głęboką świadomość sakramentalnego wymiaru swojego związku i ich świadectwa potrafią wzruszyć mnie do łez. Ci ludzie naprawdę odczuwają obecność Boga i sprawiają, że staje się On obecny także w ich małżeństwie.
Na czym polega Ojca rola w pracy z takimi parami?
Moją rolą jest tutaj przede wszystkim uświadamianie parom, że ich związek jako mężczyzny i kobiety jest czymś dużo, dużo głębszym niż się kiedykolwiek spodziewali. To spotkanie z Bogiem.
Czy sądzi Ojciec, że małżeństwa potrzebują takiego bodźca z zewnątrz, żeby uświadomić sobie ten wymiar swojego związku?
Wydaje mi się, że pary często same do tego dochodzą, ale nie wiem, jak wielu z nich się to tak naprawdę udaje. Obawiam się, że wiele związków jest bardzo powierzchownych. To jedna z wielkich tragedii współczesnego świata. Ludzie rezygnują z siebie nawzajem, potrafią zastąpić osobę w związku kimś innym, jakby to była jakaś część zamienna do jakiegoś mechanizmu.
Albo są ze sobą bardzo długo w bardzo powierzchownym związku.
Żyją ze sobą prowadząc tak naprawdę dwa odrębne życia. Są jak dwie równoległe drogi, które nigdy się nie spotkają się na głębszym, poziomie. W wielu związkach jest wiele bólu i wiele powierzchowności. Pokusa rekompensaty jest w takich wypadkach bardzo duża. Np. oglądają telewizję, kładą się spać z pilotem do telewizora…Takimi ludźmi mogę pokierować. Mówię im: pierwsze i ostatnie trzydzieści minut waszego dnia powinniście poświęcać na zanurzenie się w Bogu.
W dzisiejszych czasach małżeństwo jest czymś bardzo trudnym dla wielu par, zwłaszcza młodych. Jakie są Ojca zdaniem największe trudności i największe wyzwania, którym musza stawić czoła?
Jesteśmy bardzo głośnym społeczeństwem. Pierwsza czynność, jaką wielu z nas wykonuje zaraz po przebudzeniu to włączenie radia albo telewizji, wysłuchujemy wiadomości giełdowych, cały dzień towarzyszy nam hałas. Oto prostota psalmu 46: „Zatrzymajcie się, a we mnie uznajcie Boga”. Wydaje mi się, że straciliśmy tę świadomość, umiejętność rozeznania Boga. A odzyskać ją możemy tylko w ciszy. Społeczeństwo nam tu nie pomoże. Ludzie boją się ciszy, a tylko w ciszy możemy doświadczyć obecności Boga i w pełni się nią cieszyć. Kilka dni temu natknąłem się na cytat z Henry’ego Newmana: „Nigdy nie czuję się mniej samotny, niż wtedy, gdy jestem sam” – a to dlatego, że wtedy nic nie odciąga uwagi od Boga i może On wypełnić całą mą istotę.
Bardzo ważnym elementem programu Marriage Encounter jest dialog. Na jakiej zasadzie on tu działa? Czy jest zdaniem Ojca skuteczny?
To zdecydowanie bardzo skuteczne narzędzie. Niektóre pary stosują dialog bardzo regularnie: spisują swoje odczucia na ustalony wcześniej temat, a potem wymieniają się tym, co napisali. Niestety wiele par zarzuca tę praktykę po krótkim czasie i wracają do niej jedynie w momentach kryzysowych. To i tak dużo. Mają przynajmniej narzędzie, które sięga poza ich konflikt i jest w stanie uratować ich związek. Niewiele jest jednak par, które naprawdę zagłębiają się w dialog jako życiodajną duchowość. Naturalnie nie wszystkie pary są na tym samym poziomie intelektualnym i nie posiadają jednakowej zdolności formułowania wypowiedzi. I oczywiście wielu parom ciężko siąść i pisać na jakiś temat przez 10 minut, a potem jeszcze to omówić. Często kobietom łatwiej przychodzi wysławianie się, wtedy mężowie czują się jak głupcy, gdy sami mają problemy z ubraniem myśli w słowa. Czasem oczywiście ma miejsce odwrotna sytuacja. Jakkolwiek by to nie było, dla wielu par tego rodzaju dialog staje się męką i bardzo szybko z niego rezygnują.
Moim zdaniem natomiast, gdyby udało im się wspólnie medytować, wtedy nie musieliby tworzyć żadnych dzieł literackich, nie musieliby nawet dyskutować. Słowa są bardzo niebezpieczne. Nigdy nie są w stanie dokładnie wyrazić tego, co jest wewnątrz. Poza tym mogą stać się nośnikami konfliktów w związku. Natomiast gdy sprowadzi się wszystkie słowa, symbole i myśli do abstrakcji i wspólnie, jako małżeństwo, jako mąż i żona, wkroczy się w Boską rzeczywistość, która istnieje poza słowami, to wtedy osiągnie się niesamowity stopień intymności. Ta rzeczywistość jest wówczas rzeczywistością małżeńską i na tym polega spotkanie z Bogiem. Zatem medytacja chrześcijańska jest w moim odczuciu wspaniałym narzędziem, które możemy zaproponować wielu parom, pod warunkiem, że znajdą na nią czas i będą wierni absolutnej prostocie mantry. W tym kontekście niesamowitym darem jest proste zdanie, które Chrystus wypowiada w Ewangelii wg św. Mateusza: „Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich”. Cóż to za wspaniała rzecz dla par! Wystarczy tylko zwrócić uwagę na Boską, niewerbalną obecność w związku i razem się w niej zagłębić. Nie powinien to być żaden dialog słowny, raczej powinna być to rozmowa dusz – uświadamiająca, że żyjemy przecież w Bożej obecności. Ten dialog ma dużo większą moc uzdrawiania i naprawiania niż wiele słów. Słowa bardzo łatwo mogą doprowadzić do kolejnej dyskusji: „Co właściwie masz na myśli? Chciałeś powiedzieć to czy może to?”. A taka dyskusja z kolei może przerodzić się w kolejną kłótnię. Jeśli porzuci się słowa, to wtedy szanse na uzdrowienie, na uzdrowienie, na doświadczenie intymności i prawdziwej wspólnoty rosną. A to dlatego, że obydwoje małżonkowie wkraczają razem w tę samą Bożą przestrzeń, co z kolei nadaje ich związkowi wymiar boski. Sądzę, że jest to sensem chrześcijaństwa: „Wytrwajcie w mojej miłości”. Wytrwajcie. Chrystus nie mówi: „analizujcie” albo „zrozumcie”! Mówi: „Wytrwajcie w mojej miłości”. Kontynuując - jestem bardzo dumny z par, które trwają w przywiązaniu do dialogu. Rzadko zdarza się, by pary poświęcały temu czas codziennie, niektóre jednak starają się zachować pewną regularność. To jest właśnie dar Boga dla Marriage Enocunter, ale myślę, że moglibyśmy zaproponować naszym parom jeszcze więcej. Otwarcie opowiadam się za tym pomysłem. Np. moglibyśmy nauczyć ich wspólnie medytować. Myślę, że to doświadczenie bardzo wzbogaciłoby ich związek i życie rodzinne.
W jaki sposób ten cichy dialog, „ dialog dusz” – jak go Ojciec nazwał – pomaga parom porozumieć się werbalnie i psychicznie?
Podczas medytacji zostawiamy za sobą wszystkie konflikty, nieporozumienia, uczucia – rozpływają się one w Bogu. Życie w Bogu uzdrawia. Po medytacji, po doświadczeniu Bożej rzeczywistości, gdy para rozpocznie rozmowę, będzie w stanie komunikować się z miłością i troską, bez agresji. A to dlatego, że zostali uzdrowieni poprzez wspólne doświadczenie tej samej Obecności. Zatem sądzę, że po takim doświadczeniu będą mogli porozmawiać, omówić i zrozumieć swoje problemy, a może nawet znaleźć jakieś ich rozwiązanie, ponieważ tym razem będą spoglądać na wszystko z perspektywy boskiej, a nie własnego ludzkiego doświadczenia i wiedzy. Wszystko właściwie sprowadza się do jednego pytania: czy żyjemy w Bogu? I czy z tej perspektywy spoglądamy na wszystkie nasze problemy związane z życiem rodzinnym, seksualnym, społecznym, politycznym? I czy z tej właśnie perspektywy szukamy rozwiązań? Doświadczenie kontemplacji i medytacji może spowodować, że dialog stanie się dużo łagodniejszy i pełen miłości.
To, co Ojciec opisuje to właściwie rodzaj małżeńskiego mistycyzmu. W Kościele mistycyzm i kontemplacja zawsze były identyfikowane z życiem w celibacie, w samotności, natomiast małżeństwo postrzegane było jako życie aktywne, życie związane z odpowiedzialnością społeczną i rodzicielską. To co Ojciec opisuje, to chrześcijańskie małżeństwo, które rzeczywiście ma wymiar mistyczny w swej duchowości i modlitwie – czyli nie tylko w samym sakramencie, ale także w prawdziwym, codziennym życiu. To coś zupełnie nowego!
Naprawdę głęboko żałuję, że kontemplacja nie jest częścią życia wszystkich chrześcijan. Myślę, że byłaby to odpowiedź na wszystkie nasze problemy, z którymi mamy dziś do czynienia w Kościele. Myślimy, że medytacja chrześcijańska jest tylko dla księży i zakonnic, którzy prowadzą samotne życie. Moim zdaniem medytacja jest dla wszystkich wierzących, dla wszystkich ludzi. Słowa św. Pawła: „Już nie ja żyję, ale żyje we mnie Chrystus” są przeznaczone dla wszystkich, a nie dla wybranej mniejszości w ramach Kościoła katolickiego. Bardzo żałuję i myślę, że to bardzo smutne, ale niestety oszukujemy chyba trochę naszych wiernych przez to, że pozornie rezerwujemy medytację i mistyczne doświadczenie Boga dla wybranej grupy księży i sióstr, a nie czynimy ich dostępnych dla wszystkich. Nie uczymy ludzi życia w Bogu 24 godziny na dobę – w pracy, w małżeństwie, w rodzinie.
W katolicyzmie brakuje nam kultury życia rodzinnego. Medytacja lub kontemplacja mogłaby być częścią właśnie tego rodzinnego życia. Rodzice mogliby medytować wspólnie, a dzieci czasem także mogłyby się przyłączyć. W ten sposób dorośli mogliby wdrażać dzieci do medytacji w ciszy już od najwcześniejszych lat życia. To byłby bardzo ważny krok w promowaniu katolickiej kultury życia rodzinnego – ludzie doświadczaliby Boga i uczyliby się żyć w Nim przez cały czas, bez przerwy, niezależnie od aktualnych zajęć. Mógłby to być też sposób, aby uczynić nasz świat spokojniejszym miejscem.
Istnieją pary, które medytują codziennie. Obserwując je możemy zobaczyć, w jaki sposób medytacja pogłębia ich wspólne doświadczanie Boga i sakrament małżeństwa, ich małżeńską świętość. Są jednak także pary, w których tylko jedna osoba medytuje – druga nie czuje się powołana do tego szczególnego rodzaju modlitwy. Czy małżeństwo odniesie jakieś korzyści z medytacji w takiej sytuacji?
Myślę, że tak. Ponieważ gdy jedna osoba poświęca się medytacji, to nie ma innego wyjścia – wpłynie to także pozytywnie na partnera. Współmałżonek lub współmałżonka będą czuć, że partner doświadcza Boga i dzięki temu jego życie wypełniło się prostotą, spokojem i głębszym zrozumieniem sensu życia. Prędzej czy później dotrze to do nich, ale być może idea medytacji spotka się z oporem z ich strony. To typowy mechanizm psychologiczny: im bardziej medytująca osoba będzie chciała słownie przekonać swego partnera, tym większy opór będzie musiała pokonać. Dlatego myślę, że nie należy zbyt dużo rozmawiać o medytacji. Po prostu trzeba medytować z zaangażowaniem i mieć nadzieje, że wibracje i Boża obecność dotrą także do niemedytującego partnera.
fot.wccm.pl