Peter Ng:Opisał ojciec modlitwę kontemplacyjną, jako wakacje od fałszywego „ja”. W ujęciu bardziej optymistycznym, nazwał ją ojciec otwarciem naszych serc na Obecność zamieszkującą nasze wnętrza, obecność samego Boga. Jak powinniśmy rozumieć tę Obecność?
O. Keating: W medytacji porzucamy otoczenie zwykle poprzez zamknięcie oczu, znalezienie odosobnionego miejsca, i wreszcie czynne porzucenie wewnętrznego dialogu, który tak bardzo zdominował naszą psychologiczną świadomość. Otwieramy się aktem woli, przyzwalając na obecność Boga. Często symbolizowana jest ona w sposób sakralny, co ma nam ułatwić poświęcenie całej uwagi i woli, całego naszego jestestwa Bożej Obecności.Wierzymy, że Boża Obecność zamieszkuje nasze serca w postaci Trójcy Świętej, nieprzerwanie podtrzymującej naszą fizyczną, umysłową, psychologiczną i duchową egzystencję, ale również dostępnej nam 24 godziny na dobę, ilekroć potrzebujemy pomocy. Jest więc modlitwa kontemplacyjna swoistym dialogiem z Obecnością, stanowiącą najgłębsze źródło naszego bytu.
W medytacji zachodzi rodzaj dynamicznego przejścia z codziennego poziomu psychiki do poziomu duchowego, poziomu intuicji i woli duchowej. Wówczas prawdziwe „ja” pozwala się odczuć od czasu do czasu, z inspiracji Ducha Świętego, które manifestują się poprzez Jego siedem darów oraz Jego owoce. A to oznacza, że zmartwychwstałe życie Jezusa Chrystusa zapuszcza w nas korzenie i żyje w nas. Ale to wciąż początek drogi. Pozostaje głęboko intymne miejsce w sercu, gdzie przebywa Bóg, oraz gdzie Bóg i prawdziwe „ja” pod względem woli stanowią jedno. Nie chodzi o to, że literalnie stajemy się jedno z Bogiem, ale o to, że mamy uczestnictwo w Bogu, oraz że potężne JA JESTEM Boga staje się naszym “ja jestem”, w miejsce fałszywego i iluzorycznego „ja”, które jest centrum systemu ego.
Wielu katolików zostało wychowanych w przeświadczeniu, że Bóg jest obecny w kościele. W kościele nasza postawa staje się pełna szacunku. Wierzymy, że Jezus Chrystus przebywa w sposób szczególny w Najświętszym Sakramencie. Gdy zatem Najświętszy Sakrament zostaje wystawiony, klękamy i adorujemy Go. Natomiast, nieliczni żyją z przeświadczeniem, że Bóg zamieszkuje w naszych sercach, że jest obecny w naszych wnętrzach. Jak uwrażliwić ludzi na prawdę o Obecności zamieszkującej nasze serca?
Z całą pewnością trzeba o tym mówić, trzeba o tym nauczać, trzeba to umieszczać w kazaniach. Powinna to być jedna z najbardziej fundamentalnych nauk, którą przedstawiasz dziecku, gdy wspominasz imię Pana. Od samego początku dziecko powinno poznawać miłującego Boga, którego doświadczył Jezus. I które to doświadczenie próbuje nam przekazać wspomnianymi przez Ciebie sposobami. Jest to fundamentalna doktryna wszelkiego życia duchowego. Wszystko inne to środki do niej zmierzające. To narzędzia edukacyjne, lecz niestety przedstawione tak, że ludzie utykają w nich i nie są w stanie z symbolicznej obecności Boga przejść do Jego Obecności w swych sercach, w sercach wszystkich ludzi, przenikającej całe stworzenie. Święty Tomasz z Akwinu mówi, że Bóg jest istnieniem, zatem jest obecny we wszystkim, co istnieje. Gdziekolwiek zwrócisz się, Bóg jest tuż obok. Bóg jest nam o wiele bardziej bliski, niż nasza własna świadomość. Gdyby Bóg nie był obecny przez cały czas, bylibyśmy pustymi naczyniami, gdyż stworzenie jest nieustającym wydarzeniem. Bóg nieprzerwanie podtrzymuje nasze istnienie. Nowość chrześcijańskiego objawienia polega na tym, że ta twórcza Obecność, Boska energia jest nieskończenie kochająca i miłosierna, czuła i opiekuńcza, z niej czerpiemy pokarm i ona nas wspiera oraz zaprasza nas do uczestnictwa w najwyższej pełni Bożej szczęśliwości.
Pozostaje kwestia akcentów, jakie kładziemy na te wszystkie praktyki, świętość Kościoła, a przede wszystkim świętość Eucharystii. Gdy studiujesz znaczenie Eucharystii oraz nauczanie Jezusa, dochodzisz do wniosku, że Eucharystia nie jest celem samym w sobie. Jest środkiem do przebudzenia nas na Bożą Obecność w naszych sercach. Dlaczego przyjmujemy komunię świętą? Komunia nie jest czymś, co raz otrzymane, za chwilę przemija bez śladu. Komunia jest wyrazem Boskiego pragnienia przyjścia do nas i pozostania z nami przez cały dzień, oraz w rzeczy samej, przebudzenia nas na rzeczywistość tego, iż Bóg przebywa z nami nieprzerwanie od samych początków naszego stworzenia. Chodziłoby zatem o przesunięcie akcentów w instrukcji. Obawiam się, iż w ciągu ostatnich wieków, gdy Kościół zatracał kontemplacyjny wymiar głoszenia Ewangelii, zdarzało się akcentować niewłaściwe rzeczy. Nie żeby nie były one częścią prawdy. Tyle, że ich akcentowanie odbywało się kosztem prawd daleko ważniejszych, na przykład prawdy o Trójcy Świętej.
Byłem bardzo oddany Najświętszemu Sakramentowi we wczesnym okresie nawrócenia. Spędzałem przed Nim całe godziny. W pierwszych dwóch latach college’u, gdy nawrócenie miało swój początek, spędzałem przed Nim cały wolny czas, zaniedbując naukę. Nie troszczyłem się w ogóle o szkołę. Moim jedynym pragnieniem było zostać kontemplatykiem i dostąpić komunii z Bogiem, czynić Jego wolę itd. Wstąpiłem do klasztoru, i tu cały wolny czas spędzałem przed Najświętszym Sakramentem. Opat z wielkim oddaniem czcił Eucharystię, podobnie jak ówczesny Kościół, który jest taki i dzisiaj, jak sądzę. Był to czas, gdy adoracja Najświętszego Sakramentu i inne praktyki duchowe były niezwykle poważane. Kochałem te chwile, trwając godzinami przez Najświętszym Sakramentem. Skończyło się tak, że rozchorowałem się, co zdarza się młodym, gorliwym mnichom, wymagającym od siebie zbyt wiele. Dwa lata spędziłem w szpitalu. Zdrowie nie pozwalało mi na odwiedzanie Najświętszego Sakramentu, chyba że na krótkie chwile. Wreszcie trafiłem do domu zakonnego, gdzie Najświętszy Sakrament nie miał wydzielonego miejsca. W moim oddaniu był element przywiązania. Jedynym sposobem, aby je przezwyciężyć (a nie jest rzeczą prostą przekonać kogoś, kto czerpie korzyści ze swojego przywiązania, iż istnieją rzeczy o wiele lepsze) było pozbawienie mnie obiektu przywiązania. Właśnie w okresie, gdy nie miałem możliwości adorowania Najświętszego Sakramentu, zacząłem pojmować, jak doniosłe jest nauczanie o zamieszkującej nas Bożej Obecności. Nadmierne oddanie Najświętszemu Sakramentowi, jak formie obrzędu, może być zarówno przeszkodą w życiu duchowym, jak i nadzwyczajnym źródłem wzrostu duchowego.
Powinno być to dla nas wskazówką, iż w drodze duchowej używamy obrzędów lub metod ich sprawowania, niczym narzędzi. Prowadzą nas one do określonego punktu, w którym Duch Święty, chcąc wyrobić w nas głębsze rozumienie Bożej Obecności, może zażądać ograniczenia czasu poświęcanego obrzędom albo w ogóle rezygnacji z ich sprawowania, aby rozwinąć w nas zdolność osobistej relacji z Bogiem, która nie potrzebuje tak intensywnego pośrednictwa obrzędów, manifestujących oddanie. Kościół pozostanie Kościołem. Tyle, że zacznie nas łączyć z nim inna relacja. Nie będzie już relacji zależności albo przymusu bycia w kościele, bo tylko tam można odnaleźć Boga. Zastąpi je raczej poczucie, iż mogę Go tam spotkać, mogę tam wyrazić moje oddanie. Ale mogę też, gdy sprawią to okoliczności lub wpływ łaski, odczuć potrzebę cichej modlitwy we własnym domu, gdy w kościele będzie zbyt głośno. Modlitwa kontemplacyjna daje nam spontaniczną swobodę szukania związku z Bogiem oraz uwrażliwia nas na natchnienia Ducha Świętego. Z chwilą, gdy zaczyna się podróż duchowa, znika kwestia tego, co złe lub dobre. Pojawia się kwestia tego, co dobre, lepsze i najlepsze, a wreszcie poza wszelką klasyfikacją. Gdy więc utkniesz na tym, co lepsze, to po prostu utknąłeś i niejako nie będziesz w stanie odkryć pełni przemieniającego działania łaski, które stara się nam przekazać Eucharystia.
Innymi słowy, przyjęcie Chrystusa jest symbolem przemiany, ponieważ pokarm przemieniony zostaje w nas w ciało. Z psychologicznego punktu widzenia jest to zrozumiałe. Jednak wedle doktryny chrześcijańskiej, z perspektywy duchowej to Chrystus przemienia nas w swoje duchowe ciało i stajemy się członkami mistycznego ciała Chrystusa. Jego duch zamieszkuje w nas i manifestuje siebie, co przejawia się w owocach Ducha Świętego, miłosierdzia, radości i pokoju. Oto oznaki, że wewnętrzna przemiana dokonuje się. Są one daleko ważniejsze od statystki tego, ile razy odwiedziliśmy kościół, ile odmówiliśmy różańców, w ilu mszach uczestniczyliśmy. To są środki. W pewnym momencie, nie potrzebujemy środków tak bardzo, ponieważ nieustannie trwamy w obecności Boga.
Zatem, wszelkie praktyki religijne, która są niezwykle cenne na pewnym etapie podróży duchowej, nie tracąc na wartości (wszak nie mówimy o ich odrzuceniu), ustępują miejsca w hierarchii. Otrzymujemy swobodę ich używania zależnie od okoliczności oraz naszego postępu. Jeśli więc wyrzucą nas ze wspólnoty zakonnej, nie będzie to jeszcze koniec świata. Gdy nie możemy iść do kościoła, to również nie koniec świata. Mógłbym wręcz dodać, iż dopuszczałbym sytuację, że zamiast uczestnictwa w niedzielnej mszy, spędzimy niekiedy czas na grze w golfa. Nie mówię o każdej niedzieli. Ale, gdy zdarzają się okresy, że odczuwamy zmęczenie, albo napięcie tak duże, iż nasz organizm domaga się odstępstwa, a ponieważ Bóg trwa przy nas, wówczas czemu nie zagrać dziewięciu dołków w Jego obecności.
fot.wccm.pl