James Finn Cotter, poeta amerykański, tak pisze o pracy międzywyznaniowej: „W tej pracy wyciągamy przyjazną dłoń na powitanie lub na pożegnanie, by dotknąć innego pełnym znaczenia gestem miłości. I być przez niego dotkniętym z miłością i znaczeniem”." Wszystko w tej pracy sprowadza się więc do bardzo wrażliwej przyjaźni. Współpracowałem z pewnym japońskim nauczycielem, który był dla mnie tak dobry, że byłoby dla mnie niemożliwe powiedzieć choć jedno złe słowo o buddyzmie. On już od dawna nie żyje, ale jego duch jest wciąż obok mnie, mam go ciągle przed oczyma – tak bardzo go pokochałem. Dlatego staram się być jego wiernym uczniem, być pozytywną siłą w tej ogromnej unii między chrześcijaństwem i buddyzmem. To, co się w niej wydarza to wielkie dzieło. Mamy wielką szansę powodzenia, gdyż nie ma między nami złej przeszłości. Buddyzm i chrześcijaństwo nigdy nie były wrogami. Buddyści powiedzieliby, że nie mamy za sobą żadnej złej karmy do spłacenia. Niestety, wiele musimy nadrobić, aby przywrócić zaufanie społeczności żydowskiej i muzułmańskiej, z którymi walczyliśmy przez stulecia. Jednak z buddyzmem nie mamy podobnych problemów. Nie mówimy tutaj przecież o jakiejś małej grupie religijnej – Azja to więcej niż połowa ludności świata. Do dziś chrześcijaństwu nie udało się zakorzenić głęboko w tej wielkiej masie ludzi. Patrzą na nas jako na religię Zachodu, więc najlepsze, co możemy zrobić dla Kościoła, to uczyć się Azji. Jest to pokorna praca stania się ponownie dzieckiem.
Roshi Yamada zawsze nas zachęcał: „Uczcie się japońskiego, żebyśmy mogli was zrozumieć”. Po czym dodawał w zadumie: „Ale któremu z was pomoże zen? Kto go pozna?” Cóż... dzisiaj po latach wydaje mi się, że ten, kto jest wystarczająco zdesperowany. Kto z was, tu zebranych, jest takim desperatem? Proponuję, abyście spróbowali najpierw wszystkiego innego. Zen to ciężka praca. Jeśli coś innego ma ci pomóc, zostań przy tym. Po co szukać dalej, jeśli coś, co znajduje się bliżej, sprawdza się dla ciebie?
Kobori Nanre, jeden z mistrzów zen w świątyni Daitoku-ji w Kioto, nalegał podczas naszego spotkania, żebym nie ćwiczył się w zen. Radził mi buddyzm Czystej Ziemi*. „Jest bliżej katolicyzmu i będzie znacznie bardziej odpowiadał twojemu chrześcijańskiemu duchowi” – przekonywał. Czasami mówi się, że zen to ostatni przystanek. Mój dobry znajomy ma zendo, które nazwał Ostatni Przystanek Zen.
Daniel Berrigan, poeta amerykański i jezuita, miał 26 lat, kiedy pół wieku temu napisał wiersz o duchowej podróży. Osądźcie sami, czy nie miał racji. Mówi w nim o Trzech Królach. Zapożyczył ten wątek z wiersza T.S. Elliota i „przepisuje” go na nowo. Teraz Mędrcy to my sami.
Wyruszyli w jasne przyjazne lato
z chorągwiami
złotem
pełni wyobrażeń
drogami już przetartymi
pod gwiazdą niczym słońce nocą
na koniec ziemi
do oczekującego niezwykłego Króla
Czy kiedy byliśmy młodzi, wyprawa w świat ducha nie wydawała się nam wspaniałą przygodą?
Jesień też była pogodna
piękna i rześka
tylko gwiazda z wolna
topniała w blady księżyc
Ten czas w naszej podróży również był ciekawy; studiowaliśmy, dojrzewaliśmy...
wokół nas grupa przyjaciół, wspieraliśmy się wzajemnie w poszukiwaniach.
Nagle uderzyła ich zima
światło zdmuchnięte
wśród ziemi nieznanej
ludzie wrodzy marzycielom
którędy droga w śniegu żelaznym
ślad łani znikający w mrozie
biała brzoza udręczona
niebo jak wielki dzwon
bijące zobojętnieniem
nieskończonemu znużeniu serca
I tak doszli wielcy
bogaci tylko w potrzebę
pod dach słomiany
na kolanach wyczekując dziecka
„Magi”, Daniel Berrigan (tłum. Andrzej Ziółkowski)
Przybyli bogaci tylko w potrzebę, tylko w potrzebę.... Buddyści nazywają to „usłyszeniem głosu przelatującej kukułki”. To może być tylko muśnięcie, ale jest ono w stanie zmienić cię całkowicie. I chociaż tak nie jest, to czuje się to jak utratę wiary, kiedy nagle w twojej duszy nastał deszczowy listopad. Siedem lat głodu i trzeba zaczynać jeszcze raz, od początku. Będziesz musiał zrobić kolejny krok. Jest wielu chrześcijan, wielu jezuitów w Japonii, którzy w ogóle nie interesują się buddyzmem, nie interesuje ich zen. Nie mam pojęcia dlaczego mnie to dotknęło. To była tylko przelatująca kukułka.
W zen tak naprawdę ważne są tylko dwa aspekty. Po pierwsze, zen jest nieliniowy. To nie jest coś następującego jedno po drugim. Przypomina on bardziej pudełko zapałek. Wyciągasz z niego pierwszą zapałkę, pocierasz i patrzysz, czy się zapaliła. Jeśli nie, bierzesz następną... Koany nie są ani trochę liniowe. Próbujesz, próbujesz bez przerwy, aż nagle wykrzykniesz: „Tak! Tak! Dlaczego mi tego nikt przedtem nie powiedział?” Oczywiście, że mówiono ci to tysiąc razy, ale w końcu zobaczyłeś na własne oczy to, co najważniejsze. Z tego powodu będę wam opowiadał różne przypowieści zen, a wy oceńcie sami, czy któraś z nich was gdzieś poruszy.
Po drugie, zen uczy poprzez sztukę. Pejzaż, ikebana, układanie kwiatów, strzelanie z łuku. Zen jest szkołą „do robienia”, nie jest szkołą „do myślenia”. Patrząc na dzieło sztuki być może otworzysz oczy i zobaczysz, co dzieje się wokół, zrozumiesz, czego uczy zen, a następnie weźmiesz to jako twoją prawdę. Twoja prawda jest jedyną prawdą. Nie ma uniwersalnej prawdy, którą musisz zaakceptować. Twoje Pismo Święte jest jedynym Pismem. Twój Chrystus jest jedynym Chrystusem. Grzegorz z Nazjanzu powiedział: „Mój Chrystus!”. Jezus rzekł do Piotra: „Jeżeli chcę, aby pozostał, aż przyjdę, co tobie do tego? Ty pójdź za Mną.”
Ty! Nie ma mowy o innych. Chodzi o twój wgląd, o twoje oświecenie!