Celem naszych rozważań, podobnie jak to czynimy w zen, jest postawienie pytania, zadanie koanu, zasianie wątpliwości, a nie udzielenie dobrej odpowiedzi. Odpowiedź w zasadzie jest czymś martwym, w przeciwieństwie do pytania i niepewności. Czyż nie byłoby wspaniale, gdyby każde rekolekcje pozostawiały nas z jednym pytaniem, z którym się mocowaliśmy, i które zabralibyśmy ze sobą w drogę powrotną do domu?
A zatem: Dokąd pójść dalej ze szczytu stustopowego masztu?
Maszty mają tradycyjnie wysokość stu stóp. Dokąd pójść dalej, gdy weszło się na czubek masztu? To jest koan, który nadaje zen dynamizmu. Nie przyszliśmy tutaj dla polerowania wnętrz naszych duchowych naczyń. Trzeba zrobić następny krok w życie. Gdy zrobisz krok ze szczytu masztu, znajdziesz się u stóp kolejnego stustopowego masztu. Innymi słowy, życie jest nieustanną grą schodzenia. Nie ma w nim miejsca na zaparkowanie i zatrzymanie się. Gdy dostąpisz wglądu, winieneś natychmiast uwolnić się od niego i wrócić do codziennej praktyki miłości i współczucia. Nie na darmo mój nauczyciel zen wyprowadzał nas na ulice miasta do pracy wśród ubogich i bezdomnych. Nie pozwalał nam zostać w zendo, przeniósł zendo do biednych dzielnic miasta.
Gilbert Murray, badacz kultury i literatury greckiej w Stanach Zjednoczonych, tak pisze o świętości: „Musisz być ostrożny, aby naprawdę zawsze dążyć do prawdy, a nie do własnej emocjonalnej satysfakcji. Musisz uważać, aby nie zaniedbywać rzeczywistych potrzeb kobiet i mężczyzn poprzez opieranie życia na marzeniach. Przede wszystkim zaś pamiętać, żeby chodzić delikatnie po tym świecie, na którym światła są przyciemnione i nawet gwiazdy błądzą po niebie”.
Nasza praktyka medytacji powinna przenieść nas daleko od świata marzeń, abyśmy nie szukali w medytacji emocjonalnej przyjemności, ale dzięki niej służyli rzeczywistym potrzebom kobiet i mężczyzn. Mamy chodzić ostrożnie. W którą stronę ze szczytu stustopowego masztu?
Kolejny cytat zaczerpnąłem z „Czarodziejskiej góry” Tomasza Manna. Pisze w nim o zaletach psychoanalizy, ale myślę, że śmiało można odnieść te słowa do modlitwy, religii i praktyki zen: „Jako instrument oświecenia i cywilizacji jest ona pożyteczną na tyle, na ile rozbija absurdalne przekonania, działa jak rozcieńczalnik naturalnych uprzedzeń i podważa autorytety. Innymi słowy: jest dobra, jeżeli uwalnia, oczyszcza, czyni nas bardziej ludźmi, niewolników przemienia w wolnych ludzi”. Taka modlitwa czyni prawdziwe cuda. Jednak modlitwa może być też bardzo szkodliwa, jeżeli stoi na przeszkodzie działania i trzyma nas ciągle na szczycie tego samego stustopowego masztu. Wtedy zabija siły witalne i okalecza życie u samych jego korzeni. Iris Murdoch przestrzega „Bądź uważny w modlitwie, by nie stała się wstydu godną dziecinadą!”.
Kathleen Raine napisała wspaniały wiersz o życiu czynem:
Każde stworzenie jest sygnaturą swego czynu
Mewa szybuje rzeźbiona przez wiatr i głód
Oczy, drapieżny dziób i silne białe skrzydła
Zamienione w delikatne ostrze piękna i w moc przez wiatr i wodę
Jej skrzek i trzepot skrzydeł wykrzykują świętą prawdę jej istoty
Człowiek gubi się w czynach: czysta jest tylko pieśń
Która odrywa się od ust miłości.
“The Collected Poems”, Kathleen Raine (tłum. Andrzej Ziółkowski)
Wszystkie prawdziwe wezwania do modlitwy ponaglają nas do wyjścia na targowisko życia, wysoko zakasania rękawów i zabrania się do pracy na jego placu.
fot. wccm.pl