Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie
Prowadzenie: Bogumiła Kucharska USJK
Miejsce: Dom rekolekcyjny Sióstr Urszulanek, Milanówek
Termin: 19.08 - 24.08
Początek
Piękne miejsce. Ogród ze starymi drzewami. Ni stąd ni zowąd figura wielbłąda, na którym można usiąść (sic!). Niewielka salka. Cichy głos siostry Bogusi. Mówi o rzeczach ważnych, najważniejszych. Czasem w kontakcie z nami podnosi głos. Leciutko. Wystarcza.
Wiele osób liczy pewnie na to, z czego siostra jest znana- na taniec modlitewny, sakralny, medytacyjny. I na samą medytację.
Dzień
Rytm dnia- poranna msza, medytacja, śniadanie, spotkanie w kaplicy i refleksje siostry Bogusi, potem blok trzech sesji rozdzielonych, a właściwie połączonych medytacyjnym chodzeniem, obiad, przerwa dla siebie, kawa, spacery, popołudniowy blok medytacyjny, kolacja, taniec sakralny, wprost z którego siadamy do wieczornej medytacji. Tak wyglądał nasz dzień.
Pytania i wątpliwości
A teraz jak o tym opowiedzieć? Napisać, że program był taki i udało się go zrealizować? Że siostra okazała się świetną osobą i że w ogóle było miło? Że poznaliśmy wiele interesujących osób? A jak opisać ciszę? Jakich słów użyć, a jakie pominąć? Co powiedzieć o prostych odkryciach: o ustawieniu ciała, o sposobie stąpania i o układania stóp, o trzymaniu rąk gdy się chodzi pomiędzy sesjami? Czy wystarczy zwykła „instrukcja obsługi”? Czy nie za dużo będzie tych cudzysłowów? Czy to nie będzie świadczyć o ubóstwie języka i o porywaniu się na opis rzeczywistości, która słowom używanym na co dzień nie chce się tak łatwo poddać? No to jakich słów użyć, a jakich nie? Co jest pewne, a co rodzi pytania? Jak to jest, że medytujemy sami, każde z nas, indywiduum, które zmaga się z paprochami własnych myśli a jednocześnie tworzymy grupę, czujemy, że jesteśmy wspólnotą? Jakich fraz użyć, by opisać spełnienie oczekiwań, których świadomość pojawiła się już po naszym spotkaniu? W jaki sposób uniknąć opisowego, pełnego płatków róż, religijnego oleodruku? A może nie unikać? ...
A co możemy powiedzieć o doświadczeniu? Jakim doświadczeniu? Tym moim, czy tym wspólnym? To była jakaś różnica? I o jakie doświadczenie właściwie chodzi? Czy o to, co pojawiało się na chwilę, gdy mijał łomot myśli i najrozmaitszych rozproszeń? A zaraz potem, kiedy byliśmy tuż, tuż...następował gong? Mała króciutka chwila; właściwie chwilka, cząstka czasu. Dawała poczucie obecności. I uczestnictwa w Obecności. To dla tej chwili mamy przekonanie, że było warto. Jakie „warto”?! Przecież mieliśmy nie oceniać! A jednak było warto, skoro to dotąd w nas siedzi...
Relacje, świadectwa, uwagi
Już po zakończeniu rekolekcji napisało do nas kilka osób. Te listy pokazują, już bez naszych pytań i wątpliwości, bez naszej nieudolności, w sposób najbardziej prawdziwy jakie znaczenie miało nasze wspólne spotkanie. Oddajemy im głos:
"To nasze pierwsze kroki na drodze Medytacji Chrześcijańskiej. Wszystko tu było piękne: miejsce, ludzie i ta cisza...Wiemy już, że tą drogą będziemy podążać, wiemy też, że nie będzie łatwo usiąść w medytacji rano i wieczorem i tak każdego dnia. Ale doświadczyłyśmy dużo radości ze spotkania z Bogiem w tej ciszy. Dziękujemy siostrze Bogumile za cenne wskazówki, za taniec i dziękujemy wszystkim uczestnikom za możliwość bycia razem w modlitewnej ciszy i za wszystkie chwile spędzone i rozmowy. DZIĘKUJEMY"
Teresa i Małgosia z Łodzi
„Miłym zaskoczeniem było szybkie poczucie braterstwa i dużo ciepła w grupie. Jednak to poczucie braterstwa zostało okupione z mojej strony, po części brakiem skupienia i mniejszą orientacją wewnętrzną. Zabrakło trochę milczenia. Zyskałem za to kolejną motywacje do modlitwy oraz świadomość, że za więcej rzeczy powinienem być Bogu wdzięczny, bo bywam wielkim niewdzięcznikiem. Owocny czas."
Robert Smolec
"Weteranka prób i zaniechań medytacyjnych, w rekolekcjach medytacyjnych uczestniczyłam po raz pierwszy. Pięć intensywnych dni, dzięki którym czuję, jakby ta piaszczysta droga, w której co i rusz grzęzłam,twardniała... dni, które dają mi nadzieję, że wreszcie stanę na "mocnej skale". Cztery razy dziennie stawaliśmy w ciszy. Gong, pokłon... Kilka sekund, które za każdym razem mnie poruszały: pochylenie się ku naszemu centrum, które nie jest puste, w którym czeka Bóg, powiedzenie Bogu: "Tak". Cisza medytacji: cisza każdego z nas, a jednocześnie- wspólna cisza.
Bardzo polubiłam chodzenie medytacyjne między medytacjami w siedzeniu, łagodne przejście od pasywności do aktywności i odwrotnie, fizyczna przyjemność i metaforyczny sens kroczenia.
No, a już prawdziwym objawieniem był taniec sakralny. Górne C i Duch Święty! Płynęło, przenikało, do każdej komórki wnikało, "się" medytowało.
Z rozważań siostry Bogusi, skrzętnie w kajeciku zapisanych, szczególnie wzięłam do siebie i dla siebie słowa o "Bogu ukrytym w zadaniach chwili bieżącej". I jeszcze o głębokim sensie medytacji :"Jesteś kamieniem, a Bóg rzeźbiarzem".
To były zaplanowane punkty programu, dla nich jechałam do Milanówka, ale na miejscu okazało się, że to nie wszystko. Były "bonusy" i to w obfitości. Okazało się, że mamy sobie wiele do powiedzenia. Dzieliliśmy się poszukiwaniami duchowymi i pytaniami, fizycznymi miejscami na mapie duchowej (Lubiń, Taize, Wspólnoty Jerozolimskie), ale także anegdotami, opiniami o Franciszku i służbie zdrowia, książkami, które warto przeczytać, ćwiczeniami na kręgosłup, przepisami na potrawy krzepiące ciało. Dzieliliśmy nie tylko ciszę medytacji; dzieliliśmy się także naszym doświadczeniem, zdarzeniami z naszego życia. Opowiadaliśmy, słuchaliśmy, śmialiśmy się. Dzieliliśmy 5 wspólnych dni. Duch i materia.
Siostra Bogusia mówiła, żeby starać się dostrzec jak, we wszystkim, co się wydarza podczas rekolekcji, objawia się Bóg. Czytając zabraną do Milanówka książkę ojca Freemana znalazłam zdania:"Wspólnota to warunek niezbędny do wzrostu wiary. Bez wspólnoty droga wiary jest prawie niemożliwa do przebycia". Tak też (no właśnie) odczytuję te rekolekcje". Amen
Ewa Hącia
„Cieszę się, że mogłam Was poznać i medytować z Wami. Oto moje luźne refleksje, a może bardziej odczucia z serca.
To był piękny czas dla mnie. Korzystałam garściami z chwili bieżącej. Poranna Eucharystia i starannie przygotowane konferencje bardzo pomagały w duchowej dyscyplinie. Jak zawsze, gdy medytowałam w grupie, kojące było dla mnie towarzystwo osób, które wybrały ten sposób modlitwy. Poruszająca dla mnie była modlitwa tańcem. Urzekło mnie kontemplacyjne wielbienie Boga wszystkimi zmysłami w tańcu Abba, Jezus, Maryja, Hosanna, Alleluja, wzruszył marsz wspólnoty z krzyżami do grobu Pana Jezusa, a taniec Viva Maryja wyzwolił we mnie pokłady radości i czułej miłości. Czułam rodzącą się wspólnotę w czasie medytacji, ale też bezcenne były dla mnie rozmowy, wymiana doświadczeń i śmiechoterapia. Jestem wdzięczna za to, że poznałam tylu wartościowych ludzi."
Małgosia Łakomska
Na sam koniec
Podczas wszystkich medytacji w Milanówku otaczała nas niezwykła cisza. Właściwie chciałoby się powiedzieć CISZA. Można było odnieść wrażenie, że to medytująca grupa „wytwarzała” tę ciszę. Za oknami trwał remont, gdzieś na pobliskiej ulicy przejeżdżały auta, dobiegały dalekie odgłosy życia miasteczka a my siedzieliśmy otoczeni ciszy, spowici nią. Tak jakby cisza chroniła nas przed odgłosami świata. Jakby CISZA była ważniejsza od całego świata. Przypomina się fragment obrazu Hieronima Boscha z parą ludzi siedzących w przezroczystej bańce unoszącej się nad światem; są niby w świecie, widzą wszystko, bardzo ze sobą, a od świata oddzieleni. Nasza grupa musiała wówczas tak wyglądać.
Uczestnikami spotkania były osoby o rozmaitym „stażu” medytacyjnym, ale też, całkiem sporo tych, którzy z medytacją dotąd się nie zetknęli. Byli tacy, którzy medytują w grupach oraz osoby medytujące w pojedynkę. Te różnice nie przeszkodziły, a może pomagały w zbliżeniu i wspólnym poznawaniu się. Pod koniec, gdy minęło onieśmielenie pierwszych dni, pojawiło się więcej ufności i zapanowała atmosfera niezwykłej bliskości, ciepła, życzliwości i braterstwa. Odczucie ducha wspólnoty to drugie, ważne wrażenie będące wynikiem tych rekolekcji. Spotkaliśmy się tam; ludzie różnych zawodów, w rozmaitym wieku, z najprzeróżniejszym bagażem doświadczeń, na różnych etapach duchowych poszukiwań w przeświadczeniu, że jesteśmy razem, że jesteśmy jedno. Bez oceniania, doradzania, za to z dzieleniem się.
Kolejnym odkryciem był taniec. Po pierwszych spięciach, niemożnościach, pomyłkach, chichotach przełamujemy się. Drugiego dnia zaczyna wychodzić. Siostra mówi, że nie jesteśmy w szkole tańca. To nic, że pomylił nam się krok. Mamy tańczyć skierowani do wewnątrz, do siebie, mamy modlić się tańcem. To działa. Chcemy jeszcze.
A te nauki w kaplicy? Kiedy siostra siadała z tyłu, mówiąc, że jej wypowiedź nie ma charakteru wykładu, że nie musimy przecież na nią patrzeć. Mamy tylko z uwagą wsłuchać się w to, czym chciałaby się z nami podzielić. Po pierwszych wątpliwościach, po pierwszych : „jak to?”, wyzbyliśmy się wątpliwości. Okazało się to świetną metodą. Słuchaliśmy w skupieniu. Dobre rekolekcje ma prowadzić mądra osoba. Dobre rekolekcje zapadają głęboko i pozostają w człowieku na długo...
Dała nam też siostra Bogusia zrozumienie sensu medytacyjnego chodzenia. Do tej pory, chodzenie było dla nas czymś oddzielającym kolejne partie medytacyjnego siedzenia, wyprowadzało ze skupienia, wydawało się jakimś niepotrzebnym, sztucznym, fizycznym dodatkiem. Siostra Bogusia sprawiła, że stało się ono częścią jednej sesji medytacyjnej; rodzajem łącznika ułatwiającego powrót do kolejnej, siedzącej medytacji.
A samo spotkanie z siostrą Bogusią; poznanie takiej niezwykłej osoby? I spotkanie nas wszystkich, tam, w Milanówku? Jaki ma sens? Jaki będzie miało sens? Czy i co daliśmy sobie wzajemnie? Czyśmy się czymś obdarowali? Czy to będzie działać? Łagodność, cierpliwość połączona z mądrością i stanowczością. Czy to nie wygląda na panegiryk? Ale tak właśnie było.
Oczywiście nie zajmowaliśmy się tam, cały czas, jedynie naszą „pracą”. W przerwach na kawę słychać było salwy śmiechu. Świetna atmosfera świadcząca o tym, że ludzie czują się dobrze ze sobą. Siostra Bogusia zastanawiała się nawet, czy ta wesołość licuje z powagą naszych spotkań. Widać im nie zaszkodziła. Siostra sama jest za to odpowiedzialna, gdyż namawiała nas byśmy za każdym razem zmieniali miejsce przy stole i poznawali się nawzajem. No to miała tego efekty. Za nastrój odpowiedzialne były też niesamowicie smaczne posiłki. A do tego codzienny podwieczorek z ciastem. Jak to można było wytrzymać?!
Żyjemy w Polsce, w kraju w którym wypada ponarzekać. Chcielibyśmy coś wybrać, dolać jakąś łyżkę dziegciu do tego bezmiaru ckliwej słodyczy, ale ni jak nie udaje się znaleźć niczego takiego, co mogłoby i chciałoby zmienić ten obraz. Rodzi się pytanie; jak to możliwe? No właśnie...
Maranatha!
Irena i Krzysztof Jan Kubiak
fot. Ewa Grodecka