Napełnia nas lękiem paradoksalna sytuacja, w której mamy stawić czoło dwu przeciwstawnym, a jednocześnie związanym ze sobą nierozerwalnie siłom. Towarzyszy nam pokusa, aby zignorować jedną z nich. Gdy zapominamy o śmierci, wtedy swoje życie skazujemy na spłycenie i odrealnienie. Gdy zaczynamy ignorować życie, skazujemy się na egzystencję pełną niepewności i desperacji. Musimy odnaleźć to, co zarówno święty Benedykt, jak i Budda nazwali drogą środka, musimy odnaleźć centrum, podstawę, środek ciężkości, w którym przeciwności mogą się spotkać, pozwalając energii przepływać pomiędzy biegunami paradoksu: przepływać przez nas, napełniając nas mocą- czyniąc nas w pełni ludźmi. Fałszywe uspokajanie się i oszukiwanie siebie może jedynie sprowadzić proces śmierci do jakiejś postaci egoizmu.
Śmierć to najbardziej powszechne i nieuniknione doświadczenie, które spotyka każdego człowieka. Musimy przygotować się na naszą drugą śmierć, śmieć ciała, w sposób równie indywidualny, jak i całkowity. Musi to być proces obejmujący całe nasze jestestwo. Umieranie dla siebie, pierwsza śmierć, następuje w modlitwie. Nazywamy ją podróżą do najtajniejszego zakątka naszego wnętrza, podróż ponad naszymi ograniczeniami. Ważne jest, aby nigdy nie oddzielać śmierci od życia. Jeżeli chcemy wypracować tu jakąś koncepcję, musimy pamiętać, jak zwyczajny, powszechny i neutralny jest ten proces; jest realny i wcale nie teoretyczny.
Aby pojąć naturalność naszej podróży, trzeba najpierw zrozumieć jej praktyczny wymiar. Podróż do wnętrza siebie to droga wydeptywana przez ludzi każdej generacji w różnym duchu. Tradycja medytacji w naszych monastycznych zwyczajach pochodzi ze starożytności, starsza jest niż zinstytucjalizowany monastycyzm. Jej korzeni możemy szukać w naukach Jezusa i judaizmu, który kształtował jego ludzką świadomość. Pierwsi mnisi nie znali reguł i klasztorów. Nie rozdzielali swego duchowego życia od życia powszedniego, nie byli też duchowymi egoistami. Drogę medytacji widzieli w codziennym zaangażowaniu się w rzeczywistość, w życiu odnawianym i pogłębianym każdego dnia. [..] Jest to prosta droga ale niekoniecznie łatwa. Wymaga zaufania i być może podjęcia pewnego ryzyka, by rozpocząć; wreszcie wymaga odwagi, by wytrwać, ale przede wszystkim wymaga pokonania naszych własnych ograniczeń.
Ta droga, podkreślam, jest drogą umierania i drogą życia. Gdy powtarzamy mantrę, umieramy dla tego, dlaczego najtrudniej jest w świecie umrzeć. Umieramy dla egoizmu, dla koncentrowania się na sobie, a wychodzimy poza świadomość siebie. Przyczyna jest prosta. Gdy powtarzasz mantrę, nie myślisz o sobie, koncentrujesz się na mantrze. A gdy w czasie twego życia uczysz się powtarzać mantrę z coraz większym zaangażowaniem i silniejszą wiarą, wtedy umierasz dla wszystkiego, co oddala cię od pełni życia.
A przecież jesteśmy powołani, aby żyć w pełni. Ja przyszedłem po to – mówi Jezus – aby owce miały życie i miały je w obfitości (J,10,10). Gdy umieramy dla siebie, wtedy rodzimy się dla życia, które zaskakuje nas swym nieskończonym bogactwem, cudownością i, ponad wszystko, absolutną wolnością ducha. Medytacja jest uzdrawiającym procesem. To co mamy uzdrowić to podstawowa choroba na którą cierpimy wszyscy: choroba rozdwojonego ja, która rozdziela nas od samych siebie, od innych ludzi, od Boga – a także od pełni naszych możliwości.
Pozwólcie mi tu zacytować świętego Pawła: Dlatego to nie poddajemy się zwątpieniu, chociaż bowiem niszczeje nasz człowiek zewnętrzny, to jednak ten, który jest wewnątrz, odnawia się z dnia na dzień. Niewielkie bowiem utrapienia naszego obecnego czasu gotują bezmiar chwały przyszłego wieku dla nas, którzy się wpatrujemy nie w to, co widzialne, lecz w to, co niewidzialne. To bowiem, co widzialne, przemija, to zaś, co niewidzialne, trwa wiecznie. Wiemy bowiem, że jeśli nawet zniszczeje nasz przybytek doczesnego zamieszkania, będziemy mieli mieszkanie od Boga, dom nie ręką uczyniony, lecz wiecznie trwały w niebie. Tak przeto teraz wzdychamy, pragnąc przyodziać się w nasz niebieski przybytek, o ile tylko odziani, a nie nadzy będziemy. Dlatego właśnie udręczeni wzdychamy, pozostając w tym przybytku, bo nie chcielibyśmy go utracić, lecz przywdziać na niego nowe odzienie, aby to, co śmiertelne, wchłonięte zostało przez życie. A Bóg, który nas do tego przeznaczył, dał nam Ducha jako zadatek. Tak więc, mając tę ufność, wiemy, że jak długo pozostajemy w ciele, jesteśmy pielgrzymami, z daleka od Pana. (2 Kor 4,6-5,6)
Istotą medytacji jest bycie w drodze – jest pielgrzymowanie. Naszym celem czy przeznaczeniem nie jest nic innego jak rozprzestrzenianie istnienia. Pielgrzymi podróżują razem w wierze, podtrzymując się nawzajem i dodając sobie otuchy w drodze, zbliżając się z rożną prędkością i różnymi sposobami do celu.
Jakie możemy wyciągnąć z tego praktyczne wnioski, wnioski, które są ważne dla wszystkich tu obecnych – tych, którzy opiekują się umierającymi, jak i tych z nas, którzy są na drodze nieuchronnie prowadzącej do spotkania ze śmiercią. Sądzę, że możemy wymienić następujące:
- po pierwsze, wszyscy musimy przygotować się do śmierci.
- po drugie, aby żyć pełnią, musimy żyć w jedności z innymi. Musimy przeżyć życie w Miłości. By nauczyć się kochać, musimy nauczyć się umierać dla samych siebie.
- po trzecie, medytacja, to odwieczna mądrość prowadząca nas daleko poza ograniczenia naszego egoizmu – do miłości.
- i na koniec – medytacja, jak trafnie to nazwano w tradycji, jest „pierwszą śmiercią”, jest podstawowym przygotowaniem na drugą śmierć, która jest definitywnym wejściem w życie wieczne.
John Main OSB
(John Main „Chrześcijańska Medytacja” Zysk i S-ka Wydawnictwo Poznań 1995)
fot.wccm.pl