Dzisiaj na całym świecie rośnie niepokój, jak wychować i przekazać dzieciom religijne tradycje. Jeżeli ci, na których barkach spoczywa ta ważna i delikatna praca, nie staną się sami kontemplatykami, to łatwo zamienią się w moralistów, fundamentalistów lub obojętne im będzie, czego uczą i jakie przekazują wartości. Jedną z najbardziej niepokojących dewiacji wszelkiego procesu edukacyjnego jest indoktrynacja dzieci w nietolerancji i uprzedzeniach, a nawet w agresji i nienawiści, wykorzystująca ku temu przekonania religijne. Dzieje się tak w równej mierze, kiedy chrześcijański fundamentalistyczny pedagog uczy dzieci, że tylko one będą zabawione i doradza im nie bawić się z potępionymi niechrześcijańskimi rówieśnikami, albo, jak ma to dzisiaj miejsce w konflikcie bliskowschodnim, kiedy muzułmański nauczyciel wypacza pojęcie dżihadu, jako walki duchowej, czyniąc zeń narzędzie agresji przeciwko innowiercom, a jego żydowski odpowiednik wykorzystuje Biblię, jako narzędzie argumentacji politycznej.
Każdy system wychowawczy zakłada wywarcie pewnego wpływu na tych, którzy mu podlegają. W tym punkcie waży się wszystko w zależności od tego, czy ta władza systemu służy samorealizacji ucznia i forowaniu jego niezależności myślenia, czy też stwarza zależność i zakreśla horyzonty strzeżone lękiem i nienawiścią. Jest to szczególnie prawdziwe w nauce religii i tradycji kulturowych, gdzie więcej zależy od jakości sposobu nauczania, niż od zawartości samego przekazu. I tak tylko ci nauczyciele, którzy osiągnęli pewien stopień rozwoju własnej duchowości i wiary i potrafią trzymać się swych przekonań bez konieczności atakowania innych, tylko ci zdolni są prawdziwie przekazywać tradycje religijne. Jest to podstawowa cecha definiująca takiego nauczyciela, którego nazywam „nauczycielem kontemplatywnym”.
Oprócz fanatycznej religijnej indoktrynacji istnieje wiele innych pułapek złego uczenia dzieci. Jedną z nich jest komercjalizacja dzieciństwa, która w zachodniej kulturze przybiera dramatyczne rozmiary. Dzieci wykorzystywane są w zawoalowany sposób w mediach i przemyśle reklamowym, jako ikony seksualności, tak samo jak wykorzystywane są one jako cele wyrafinowanej konsumpcji. Jest to jednocześnie ich eksploatacja i nieprawidłowe wychowanie. Trzeba nam nauczycieli duchowo wyczulonych, by stawić czoła wpływom sił komercjalizacji poprzez utrwalanie w świadomości dziecka wzorców samoświadomości. Dzieciom trzeba ciągle stawiać przed oczyma ich wewnętrzny ludzki potencjał, również ten duchowy, który większy jest od wartości ekonomicznych związanych z bezmyślnym ubóstwianiem idoli znaków firmowych i markowych produktów.
Na przestrzeni wieków różnie patrzono na edukację dziecka. Każda kultura niosła ze sobą rozumienie tego, co kryje się pod pojęciem „własne ja”. Zmiany, jakie w tym pojęciu się dokonywały, kształtowały rozumienie znaczenia okresu dzieciństwa. Był czas, w którym zachodnie myślenie widziało w dzieciństwie okres przejściowy o niewielkim znaczeniu. Wychowanie dziecka było indoktrynalne i poprawność jego zachowania, tak jak u zwierząt, utrwalano poprzez aplikowanie kar cielesnych. Wysoka umieralność niemowląt utwierdzała w rodzicach brak emocjonalnego przywiązania do dziecka, zanim nie wyrosło ono z zagrożeń chorób dziecięcych. W tamtych czasach zmarłe dzieci chowano tak, jak grzebało się zwierzęta domowe, a nie ludzkie stworzenia. W innym znowu okresie patrzono na dzieciństwo, jako na groteskowy czas wczesnego stadium dojrzewania. Jeszcze kiedy indziej widziano w dziecku istotę niewinną, ale jednocześnie słabą i nic nierozumiejącą. Od czasów Freuda dzieciństwo stało się bardzo skomplikowanym okresem naładowanym seksualnością, a przez to nieprzemijającym źródłem fascynacji w trwającym całe życie procesie samopoznania.
Jak patrzymy na dzieciństwo i czas dojrzewania dzisiaj? Szukamy ich nowego zdefiniowania, ale w tym poszukiwaniu zapominamy o ich wymiarze duchowym, ponieważ dzisiaj wymiar ten tak dramatycznie wymknął się kulturowemu poczuciu „własnego ja” . Nie da się oddzielić znaczenia dzieciństwa od tego, jak widzimy siebie jako ludzie dorośli. Co gorsza, z wielką zgrozą obserwujemy zalew wykorzystywania dzieci, jako obiektów seksualnych dewiacji osób dorosłych. Podchodzimy do tego ogromnego problemu poprzez demonizowanie sprawców i robienie wszystkiego, by otoczyć opieką ich ofiary, bez zadania sobie trudu głębszej analizy samego problemu. Budowanie sfery ochronnej wokół bezbronnego dziecka, bez próby zrozumienia, dlaczego jest ono tak częstym i łatwym celem dla zaburzonej ciekawości dorosłych, to nie sposób na radzenie sobie z endemicznym schorzeniem, które jest niczym innym, jak obrazem rozchwiania naszego społeczeństwa i współczesnej pokaleczonej dorosłej samoświadomości.
W tym kulturowym koszmarze uczenie dzieci modlitwy otwiera furtkę nadziei i drogę mądrości, ponieważ życie duchowe dziecka ma wiele do nauczenia o nas dorosłych. Gdy zrozumiemy, jak autentycznie uczyć dzieci religii, to przypomnimy sobie coś fundamentalnego, a zapomnianego przez większość dorosłych i współczesne życie społeczne. Duchowa i religijna formacja dzieci to podstawowy obowiązek ludzkości. Co więcej, stał się on dzisiaj wyznacznikiem tego, co tak naprawdę znaczy być człowiekiem. Wejść w duchowe życie dziecka jest dla dorosłych wejściem na drogą mądrości.
Kontemplatywny nauczyciel - czy to rodzic, czy szkolny nauczyciel – mają zaszczyt w nim uczestniczyć i odpowiedzialność za nie nie może być po prostu beztrosko oddelegowana innym.
Laurence Freeman OSB
fot.wccm.org