Cała medytacja jest o początkach. Każdorazowo, kiedy przychodzimy by medytować, zaczynamy z czystą kartą. Za każdym razem jest to nowy początek. Nigdy nie będzie tak samo, jak poprzedniego razu. Dzień jest inny, inna być może pora dnia, jesteśmy w innym nastroju. Nasze spotkania z ludźmi, pomiędzy wtedy a teraz zmieniły nas – na lepsze lub na gorsze. Nawet fizycznie możemy być w innym miejscu, w innym pomieszczeniu.
Mamy przychodzić bez oczekiwań, ponieważ medytacja nie jest sprawą rutynową, znaną powtórką z modlitwy – przedstawienia, ale raczej nową przygodą. Podczas, gdy przemierzamy część tego samego terytorium, to ciągle na nowo trafiamy na nieznane. Będzie ono różnym od tego, które właśnie pozostawiliśmy za sobą, jeśli tylko pozwolimy mu takim zostać, nie naginając go do naszej woli, pragnień, intencji dnia czy poprzednich doświadczeń medytacji. Część w nas oczywiście nie chce zmiany, bo to boli. Pozostanie pokusa by ukształtować ten czas modlitwy według naszej rozpiski, ustanowić innego ego-idola jako obiekt naszej czci i nie zmierzać się w ogóle z tajemnicą napotkanego nieznanego. Ojciec Laurence mówi często: „Nigdzie się nie wybierajmy. Po prostu zostańmy na miejscu, nieruchomi”, trzymając się naszej jedynej podpory wiary, naszej mantry.
A więc cała medytacja jest o zaczynaniu. Bez końca od początku. I tak to ma zostać. Trudną rzeczą w tym jest to, że szybko dochodzimy do wniosku, że brakuje nam postępów. Bo jakże my kochamy czynić postępy! Być może sądzimy, że powinniśmy stawać się teraz bardziej mądrymi w doświadczenie. Cóż, tak też i jest, jeżeli spojrzymy na to z perspektywy postawienia rzeczy na głowie. Wywracanie rzeczy do góry nogami jest częścią zadania modlitwy, zwłaszcza medytacji, może właśnie jej najbardziej. Stajemy się bardziej doświadczeni w byciu niedoświadczonymi, w weryfikowaniu od nowa naszych pojęć o doświadczeniu. Pozwalając odejść wszystkiemu, co w nas skamieniało z dawien dawna.
W pewien sposób, przyzwalanie na odejście może być odczuwane jak cofanie, jakby nasz stan się pogarszał. Tak jest, bo jesteśmy od dziecka nauczeni kurczowego trzymania się, gromadzenia, jak trzeba to i chwytania się brzytwy. Przyzwalanie na odejście jest tym, co powinno się dziać. Dzieje się to i tak bez naszego przyzwolenia, im bardzie posuwamy się w latach. A więc zsuwajmy się w dół po naszej linie medytacji. Nie ma tym żadnej przesady. Jest to radykalne stawianie rzeczy do góry nogami, i to jest całą prawdą.
Mój bliski przyjaciel, John Fenton głosił raz do naszej wspólnoty religijnej homilię. Kanwą było nauczanie Jezusa o przyjmowaniu dzieci, historia ze św. Marka rozdział 10: „Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im; do takich bowiem należy królestwo Boże. Zaprawdę powiadam wam: Kto nie przyjmie królestwa Bożego jak dziecko, ten nie wejdzie do niego. I biorąc je w objęcia, kładł na nie ręce i błogosławił je.”Więc cóż to jest owe „małe dziecko”- pyta John.
Jest to miernota, nikt szczególny. Ze swej strony nie ma nic do pokazania - zero kwalifikacji, umiejętności, nic zainicjowanego, żadnego przydatnego doświadczenia; nie zaliczyło jeszcze żadnego awansu. Teraz, jak też w czasach Jezusa, dzieci były na samym dole drabiny społecznej.
John Fenton zamknął kazanie stwierdzeniem, że w żadnym wypadku nie zamierzamy stawać się jak dzieci, aczkolwiek musimy. Musimy być jak dzieci. Bo dzieci, to jedyne istoty ludzkie w Ewangelii, jakie Jezus przytula! „Porzućmy ideę rozwoju duchowego” – konkluduje John – „jeśli oznacza ona byciem bardziej świętoszkowatym, bardziej religijnym.” Bóg spotyka nas poza obecnością rzeczy i wszelkiego rodzaju osiągnięć. I to jest w sumie bardzo dobra wiadomość. Ponieważ nasz stan z dnia na dzień wcale się nie polepsza, a jedynie pogarsza, nie czynimy postępów, ale szybko się cofamy.
Jedyną wymaganą cechą kwalifikacyjną jest brak takowej, jedynym biletem wstępu jest nieposiadanie żadnego; dawno go zgubiliśmy i desperacko szukamy go przez ten cały czas. Po prostu powiedz: „Nie mam nic, co bym mógł Ci pokazać. Nic nie mogę udowodnić. Nie mogę Ci powiedzieć kim jestem, albo dostarczyć dobrych referencji, czy powiedzieć do kogo mógłbyś zadzwonić w mojej sprawie. Jestem niewykwalifikowaną miernotą bez umiejętności.” Powiedz to, a usłyszysz w odpowiedzi, co powie Jezus: „Chodź mój najdroższy. Jesteś właśnie tą osobą, której szukałem”.
I to, drodzy przyjaciele, do demontowanie, to jest drogą do przodu, naszą pracą w medytacji.
for.wccm.pl