Obojętność
Jednym z darów, jakie ukazują nam się w medytacji jest to, co nauczyciele modlitwy na przestrzeni wszystkich wieków nazywają „obojętnością”. Tyle, że taka „obojętność” znaczy zupełnie coś innego niż „apatia” czy „wszystko mi jedno”, tak jak zwykliśmy interpretować to słowo obecnie. W rozumieniu mistrzów modlitwy oznacza ono, że kroczek po kroczku uczymy się nie być łapani w pułapki naszych własnych, bądź innych osób, uczuć i pożądań. Oznacza miłowanie tego, co staje nam na ścieżce życia w równym stopniu i w pełni tak, jakim się to wydarza, oraz że wszystko i wszyscy zasługują na naszą jednakową i całkowitą uwagę.
Kiedy ktoś powiedział Jezusowi, że jego matka i bracia stoją na zewnątrz i chcą się z nim widzieć, on odpowiedział: „Któż jest moją matką i którzy są moimi braćmi?” I wskazując na uczniów mówi „Oto moja matka i moi bracia. Bo kto pełni wolę Ojca mojego, który jest w niebie, ten jest Mi bratem, siostrą i matką.”(Mt 12,46-50). Mocne słowa...
„Obojętność” pojawia się wtedy, kiedy uczymy się być tak opróżnieni z naszych preferencji i upodobań, że przyjmujemy rzeczywistość taką jaka jest, wiedząc, że każdy atom stworzenia jest w Bogu, a przez to w jakiś sposób trwa w Jego miłości. To dzieje się wtedy, kiedy powolutku dryf po dryfie przemierzamy każdy dzień, coraz mniej wydając wyroków nad ludźmi i zdarzeniami. Nie oznacza to wcale bycia apatycznym i nie ma nic wspólnego z życiem jak trzęsąca się ludzka galareta, ale jest jasnym i stanowczym wyrazem miłującej życzliwości, akceptacją tego, co być musi koniecznie zrobione, i tego co nie.
„Obojętność” jest opróżnianiem się z pożądań, uprzedzeń, profitów z danej sytuacji. Zezwolenie odejścia pragnieniom ego wysokiego mniemania w oczach ludzi, władzy i kontroli; rezygnacja z żądań natychmiastowej zmiany, poczucia bezpieczeństwa i jeśli to konieczne przetrwania. Oto na ten temat kolejna opowiastka: W środku wioski, tuż obok świątyni - gdzie ciągle medytował, mieszkał pewien święty mąż. Był ceniony i szanowany, ludzie zewsząd przychodzili, aby z nim przebywać i uczyć się od niego. Aż pewnego dnia wybuchł w okolicy ogromny skandal: młoda dziewczyna przybiegła z płaczem, że jest w ciąży, utrzymując, że ojcem dziecka jest ów świętobliwy mąż. Rodzice dziewczyny i starszyzna wioski napadli na jego chatę, oskarżając go o hipokryzję i żądając, aby wyniósł się z wioski oraz łożył na opiekę nad dzieckiem. Odpowiedział na to tylko: „Bardzo dobrze, bardzo dobrze”. I odszedł, aby żyć w odosobnieniu i nikt więcej nie przyszedł już do niego po naukę. Jakiś czas później, po urodzeniu dziecka, dziewczyna załamała się i wyznała, że skłamała i że ojcem jest chłopak z sąsiedniej wioski. Starszyzna pełna wyrzutów sumienia poszła do świętego pustelnika błagać go, aby wrócił i żył z nimi od nowa. On im odpowiedział: „Bardzo dobrze, bardzo dobrze.”
John Main mówi: „Aby w jakimkolwiek stopniu dojrzeć, musimy przejść przez wszystkie trudności wywołane zmianą, czy utratą, przez wszystkie w ten sposób powstałe emocje i myśli i nauczyć się kochać Boga prosto i silnie”. Mówił, że częścią dyscypliny w medytacji jest to, że uczy nas pozostawać w tej miłości, cokolwiek by się miało stać.
I dodaje: „W tej głębi wiary jesteśmy też obojętni na to, czy mamy poczucie bliskiej obecności Boga, czy też go nie mamy”.
„Obojętność” jest darem medytacji. Jest to trudny dar. Jednak jest to dar.
Unicestwienie
Słowo „unicestwienie”. Cóż, nie jest i to zbyt miłe słowo. To jest słowo złowrogie, zimne i zagrażające. W angielskiej telewizji mamy pewnego robota, najeźdźcę z wrogiego świata, nazywa się Dalek. Dalek używa ciągle jednego charakterystycznego słowa „Eksterminacja, eksterminacja”. Srogi, agresywny, wychodzi od nienawiści i ze strachu, zmierza do śmierci.
Jednak w powtarzaniu mantry w medytacji, jako sposobie modlitwy, „unicestwienie” oznacza coś zupełnie przeciwnego, wypływa ono z miłującej życzliwości i zmierza do nowego życia. Jeden z nauczycieli ujmuje to tak: „Tylko w takim zakresie, w jakim poddajemy się wciąż i wciąż od nowa unicestwieniu, może pojawić się w nas to, co jest niezniszczalne.” Zatem celem praktyki medytacji nie jest wzrost świadomości, dzięki której osiągamy stan harmonii i wewnętrznego spokoju, gdzie nic i nikt nie jest w stanie nas wytrącić z równowagi. Przeciwnie, praktyka medytacji powinna nas uzdalniać do nabrania odwagi, aby wypuścić z głowy nasze nadaremne wzdychania za harmonią, ustaniem bólu i komfortowym życiem. Tylko jeśli stale ryzykujemy wejściem w strefę unicestwienia, nasz kontakt z Bożą Obecnością, która jest ponad wszelkim zniszczeniem, staje się mocny i stabilny.
John Main ma i tutaj nam coś ważnego do powiedzenia: „Boża miłość jest jednocześnie niszcząca i stwórcza.” Dlaczego ludzie często odchodzą od medytacji, tak jak odchodzą od miłości? Ponieważ boją się niszczącego aspektu miłości. A tymczasem musimy skonfrontować się z unicestwieniem, z utratą siebie. Ale to, co jest unicestwiane, to jedynie owe stare ja: nasze iluzoryczne ja, nasze egoistyczne, skoncentrowane na sobie, cierpiące ja. Ginie to, co jest bezwartościowe. Unicestwiane jest to, co jest sztuczne. To, co umiera jest tak czy owak nietrwałe. Wtedy jesteśmy stwarzani na nowo. Stajemy się „nowym stworzeniem” mocą samej Bożej miłości.
for.wccm.pl