Są tacy wierzący, którzy postrzegają wszystko, co przychodzi ze Wschodu, jako narzędzie szatana. Pamiętam jak jeden ze znajomych księży powiedział mi: „Joe, ćwiczysz jogę? Widzę diabły na twoich ramionach!”. Ale czym jest joga? Nazwa pochodzi od słowa sanskryckiego "yuj" które znaczy: „łączyć”, „scalić”. Spójrzmy więc na jogę w kontekście religijności hinduskiej jako zwracanie się do Boga.
W Indiach robimy to na kilka sposobów. Po pierwsze jest jnana. Jnana to wiedza. Można więc być joginem jnany; wielu znanych teologów było joginami jnany. Potem jest coś takiego jak bhakti. Bhakti to pobożność – przejawiająca się głębokim oddaniem Bogu. Ci, którzy miłują Go z oddaniem są joginami bhakti. Istnieją także jogini karmy. Karma to działanie. Matka Teresa jest przykładem jogina karmy i jogina bhakti. Wreszcie mamy także rodzaj jogi zwany hatha jogą, który sprawia, że ciało stara się być z Bogiem.
Nasze ciało jest świątynią Ducha Świętego. Wielu z nas tak naprawdę nie używało swojego ciała. Niektórzy używali go w niewłaściwy sposób, a jeszcze inni, jak np. moi podopieczni narkomani i alkoholicy, znieważali swe ciała. Niezależnie od tego jak postępujemy z naszym ciałem, to nie zmienia to faktu, że jesteśmy stworzeniami Boga. Ze względu na to, że system filozoficzny, który przejęliśmy od św. Tomasza z Akwinu wywodził się od systemu arystotelesowskiego, zwykliśmy uważać, że duch jest najważniejszy. Tak pojęta duchowość w pewien sposób nie uznaje ciała. Nawiasem mówiąc, seksualność jest częścią naszej pięknej świątyni ciała. Nie można przestać doceniać albo zaprzeczać czemuś, co pochodzi od Boga. Konsekwencje takiej jednostronnej duchowości są nam boleśnie znane. Słyszeliśmy wszyscy o skandalach z udziałem księży w USA i w Europie – oto, co się dzieje, kiedy negujemy wartość ciała. Jeśli tłumimy jakąś energię, to w końcu uwolni się ona ze zdwojoną siłą i stanie się rzeczywiście diabelska. Musimy pokochać to piękne naczynie świętości, jakim jest nasze ciało. I nie mam tu na myśli wyłącznie ciała fizycznego.
Na Wschodzie patrzy się na ciało, jako zbudowane z kilku poziomów. W środku jest tchnienie, w każdym układzie naszego ciała istnieje świadomość. Podczas lekcji jogi pytam uczniów: „Kiedy ostatnio powiedzieliście ‘witajcie’ swoim nerkom?”. Bierzecie leki, ponieważ wasze nerki źle funkcjonują, poziom kreatyny wzrasta i macie za wysokie ciśnienie. Gdybyście potrafili powiedzieć każdego dnia „witam was” własnym nerkom, to być może wcale nie musielibyście brać tych leków. To bardzo ważne. Jeżeli układy wewnątrz naszego ciała nie porozumiewają się wzajemnie, to wówczas wkrada się w nie chaos. Medytowanie w sytuacji, gdy układy w ciele jednocześnie walczą ze sobą nawzajem jest czystym szaleństwem. John Powell, psycholog i autor książki "Happiness is an inside job" (Szczęście to sprawa wnętrza), zapytał kiedyś swoją publiczność: „czy będziecie w stanie mnie słuchać, jeśli będzie was boleć głowa?”. A czy wy teraz będziecie mnie mogli słuchać, gdy będzie was bolał ząb? Myślę, że będziecie raczej zajęci bólem zęba.
Ciało trzeba zintegrować z duchowością. Jest takie powiedzenie: „Mens sana in corpore sano”. Oto pierwotne rozumienie medycyny: W zdrowym ciele zdrowy duch. Joan Borysenko, biolog komórkowy, rozczarowana tym, co zachodnia medycyna uczyniła z ciałem, napisała książkę "Minding the Body, Mending the Mind" (Troszcząc się o ciało, lecząc umysł). Zachodnia medycyna dzięki radykalnym interwencjom chirurgicznym i farmakologicznym bez wątpienia pomaga nam w powrocie do zdrowia fizycznego. Ale co z naszym wnętrzem? O wnętrzu mówił kolejny naukowiec, Dr Walter Canzon, w książce "Exploring the Wisdom of your Body" (Badając mądrość ciała). Oznacza to, że w ciele jest mądrość. Ale skąd ona sie tam wzięła i kto ją nam dał? Oczywiście, że nasza chrześcijańska odpowiedź brzmi: Bóg. Karl Rahner, wielki współczesny teolog, uważał, że łaska „buduje na naturze”, tj. działa na jej podłożu.
Tak więc w ciele jest mądrość, ale teraz pozostaje pytanie, jak do niej dotrzeć? Z mojego doświadczenia leczenia różnych chorób i uzależnień wynika, że musimy wniknąć w myśl psalmu 46: „Zatrzymajcie się, a we Mnie Boga uznajcie”. Jeśli zrozumiemy, co znaczy „zatrzymać się”, to nasze ciało, które było „poplątane” i pokomplikowane, stanie się proste i dostępne dla Boga. Chodzimy do kościoła, żeby rozmawiać z Bogiem za pomocą ust, a tymczasem możemy się z Nim komunikować, być wobec Niego obecni całym naszym ciałem. Kiedy odprawiałem rekolekcje dla sióstr w Kalkucie zauważyłem, że chociaż wstawały o 4.30 rano i w kaplicy były już o piątej, to dalej drzemały sobie w niej na chwałę Pana! Matka Teresa zagadnęła mnie kiedyś mówiąc: „Ojcze Joe, słyszałam, że ojciec uczy moje siostry jogi”. Potwierdziłem, że tak, bo rzeczywiście to robiłem. Na to Matka Teresa rzekła: „To wspaniale! To je obudzi i nauczy czujności”.
Jeżeli chcemy być z Bogiem, a nasze ciało mówi nam: „Jeżeli nie zabierzesz mnie ze sobą do Niego, to sprawię, że ci się nie uda z Nim być”, to mamy tutaj pewien rodzaj walki. Nasze życie jest bardzo cenne, dlatego potrzebujemy zmiany perspektywy w kwestii jego pełni. Scalenie umysłu, ciała i ducha, a przez to słuchanie ciała – oto owa wielka zmiana. Zmiana, której wszyscy musimy dokonać rozważając świętość ciała i dochodzenie do pełni w Bogu.
Wszelkie rodzaje terapii przeżywają dziś swoisty boom. Uciekamy się do terapii, ponieważ oferuje nam ona pomoc z zewnątrz. My tutaj mamy na myśli samoregulację z wewnątrz. „Jaźń” na Zachodzie rozumie się błędnie jako „ego”. Na Wschodzie „jaźń” to antaryamin. Słowo antar znaczy „wewnętrzny”, yamin z kolei pochodzi od słowa yama, które oznacza kontrolę. Czyli „jaźń” to rodzaj kontroli z wewnątrz. A kto nas kontroluje od wewnątrz? Nie nasze ego, lecz Bóg. Jeżeli zrozumiemy, jak zaufać Bogu, to wiele się w nas zmieni. Cały proces dochodzenia do dobrego samopoczucia polega na zaprzestaniu grania roli Pana Boga i odejściu od ciągłej koncentracji na własnym ego.
Z reguły czekamy na nadejście kryzysu, a potem udajemy się na leczenie. Nasza strategia jest inna. Zamiast czekać na kryzys, mówimy o codziennej medytacji jako ciągłej komunikacji z Bogiem. To nieustający proces i ponosimy zań osobistą odpowiedzialność. Jeśli żyjemy w Chrystusie, możemy sprostać wszystkiemu, co pojawia się w naszym życiu. Są tacy, którzy medytują w celu zachowania dobrego zdrowia fizycznego i psychicznego. My także tak czynimy, jednak nie tylko dlatego. W medytacji chrześcijańskiej patrzymy na nasze ciało jako na najbardziej efektywne narzędzie łączności z Bogiem. Wszystko, co dał nam Pan, należy do niego – nasz umysł, duch, ciało, nasze relacje – wszystko to należy do Boga. Nie wolno nam zabronić niczemu w naszym życiu spotkania z Nim.
fot. wccm.pl