Św. Ireneusz, mistyk żyjący w II wieku, powiedział zdumiewające zdanie:
„Chwałą Boga jest człowiek w pełni żywy, życiem zaś człowieka jest oglądanie Boga”.
Co to znaczy być „w pełni żywym”?
Opowiada o tym pewna legenda o Buddzie. Pewnego razu, gdy Budda dawał nauki, objawił mu się anioł śmierci i rzekł: „Powiedz, jak długo chciałbyś żyć. Wybierz długowieczność”. Budda mu odpowiedział, że chciałby żyć 80 lat. Gdy anioł zniknął, uczniowie Buddy nie kryli wzburzenia: „Mistrzu, dlaczego poprosiłeś tylko o 80 lat? Ktoś taki jak Ty powinien żyć milion lat!”. Budda odparł: „I cóż by z tego przyszło? Ludzie doszliby do wniosku, że trwanie jest ważniejsze niż życie”. Kardynał John Henry Newman ujął to jeszcze dosadniej: „Nie bójcie się śmierci. Obawiajcie się raczej tego, że gdy przyjdzie czas odchodzić, uświadomicie sobie, że właściwie nigdy naprawdę nie żyliście”. Co jednak sprawia, że naprawdę w pełni żyjemy?
Przyjrzyjmy się Chrystusowi. William Johnston, jezuita który całe swe dorosłe życie spędził w Japonii, twierdzi, że ludzi w Azji szczególnie fascynuje w Ewangelii energia Jezusa, którą On uzdrawia ludzi. Przypomnijmy sobie uzdrowienia dokonane przez Jezusa. Jest w nich jakaś potęga, następuje tam pewna przemiana. Gdy Jezus wypędza demony, z wielką mocą nakazuje złym duchom odejść. Spróbujcie sobie wyobrazić, że jesteście przy tym obecni. Pójdźmy z trzema apostołami na górę Tabor i bądźmy świadkami Jego przemienienia. Zobaczmy co dzieje się przy pojmaniu Jezusa w ogrodzie Oliwnym. Pada pytanie: „Czy Ty jesteś Jezus z Nazaretu?”. Chrystus odpowiada „tak” i wszyscy żołnierze upadają przed Nim na ziemię. Po Jego śmierci zasłona w świątyni samoistnie rozdziera się przez środek, a potem zaczyna się trzęsienie ziemi. Niewątpliwie Jezus miał niesamowitą moc.
Kim jest „człowiek w pełni żywy”? John Main był świadomy znaczenia tego pytania już podczas swoich pierwszych wystąpień. Mówił, że przeintelektualizowanie często powoduje, że jesteśmy tylko na wpół żywi, albo też – co jest dużo dla nas trudniejsze – na wpół martwi. Prawdziwy chrześcijanin nie powinien żyć w ten sposób. Musimy być napełnieni energią Bożej miłości przekazywaną nam przez Jezusa. Powinniśmy także nauczyć się optymalnego wykorzystywania tego, co otrzymaliśmy. Skoro sam Albert Einstein przyznał, że był w stanie wykorzystać jedynie 15% swego potencjału, to co my mamy powiedzieć? Musimy naprawdę zoptymalizować aktywność naszych ciał, umysłów i dusz. Jednak żeby to uczynić, potrzebujemy pomocy Pana.
Jezus dał nam źródło energii, a także wspaniały sposób na jej odnawianie – Eucharystię. Wiele sakramentów jest udzielanych poprzez Mszę świętą. Jest to nieprzerwane źródło chrześcijańskiej energii. Podczas Soboru Watykańskiego II ogłoszono specjalny dokument „Gaudium et Spes”, w którym jest mowa o tym, że Jezus nadal działa w sercach ludzkich poprzez energię Ducha Świętego. Wspomniano także o energii zła. Zatem musimy czasem walczyć, ponieważ nasza energia musi być oczyszczana poprzez krzyż i zmartwychwstanie.
Medytacja nie jest techniką – John Main nie lubił, gdy słowo „technika” pojawiało się w tym kontekście. Mówił raczej o procesie oczyszczania poprzez codzienne umieranie i zmartwychwstawanie. Gdy doświadczamy tego w medytacji, dzieją się wspaniałe rzeczy. Możemy wówczas zostać dotknięci przez Boga. Gdy On nas dotyka zmienia się cała nasza energia. Energii, jak wiemy z fizyki, nie da się zniszczyć. Jeżeli natomiast poddamy się energii skierowanej na zaspokojenie własnych potrzeb, to zniszczymy sami siebie. Poddanie się jej prowadzi do ruiny. Jeżeli natomiast uda nam się skierować tę energię w odpowiednią stronę – jeżeli odwrócimy jej bieg i skierujemy ją w górę, wtedy będziemy żyć. Paradoksalnie, aby skierować tę energię do góry, trzeba umrzeć w samym sobie. Podobnie jak ziarno pszenicy – spada do ziemi, umiera, ale potem przynosi plon i zapoczątkowuje nowe życie. Tak samo będzie z nami. W rezultacie naszego umierania będziemy cieszyć się życiem. I to jakim życiem! Będziemy przecież pełni Boskiej energii.
Niekiedy pytam rano moich powracających do normalności uzależnionych podopiecznych: „Jaka jest dziś twoja energia? Jaki jest jej poziom?”. Czasem słyszę w odpowiedzi: „Ojcze, nie spałem dziś za dobrze, nie jestem w dobrej formie…”. Zwróćcie na takie rzeczy uwagę. Większość z nas zdaje sobie sprawę z tego, co blokuje naszą energię. Matka Teresa zawsze była pełna energii, niezależnie od pory dnia czy nocy. A przecież jej kruchy wygląd zewnętrzny sugerował raczej, że powinna być słaba fizycznie. Energia nie zależy ani wyłącznie od ciała, ani wyłącznie od umysłu – zależy od stopnia zespolenia całej naszej istoty.
Gdy jesteśmy dotknięci przez Boga, wówczas nic nas nie ogranicza. Stajemy się źródłem dawania. Im więcej dajemy, tym więcej otrzymujemy: albowiem dając – otrzymujemy, wybaczając – zyskujemy przebaczenie. Wybaczenie to też rodzaj dawania, z którym większość z nas ma problemy. Jeżeli będziemy tak postępować, to zauważymy, że Bóg przejmuje niejako nasze życie. Jeżeli nawet jesteśmy czymś ograniczeni, a wręcz dlatego, że mamy ograniczenia – Jego potęga będzie przez nie promieniować. Energia przychodzi paradoksalnie jedynie na drodze ubóstwa. Medytacja to droga ubóstwa. Teraz widać jej mądrość: nie trzeba mówić wielu słów, wystarczy wierność mantrze. Maranatha. Zaufajcie procesowi. Powtarzając wasze słowo w nicości, w swojej nagości, stoicie przed Bogiem. On was widzi.
fot. Inauguracja Kripy z udziałem Matki Teresy