Radość i pokój to dwa słowa, które wciąż pojawiają się w Nowym Testamencie. Opisują one doświadczenie pierwszych chrześcijan, jakie nadało impet nowonarodzonemu Kościołowi i wbrew wszelkim przeciwnościom sprawiło, że Słowo zaczęło się rozprzestrzeniać na cały świat. Tak często używamy tych dwóch słów, że prawdopodobnie tak mocno się nam osłuchały, że nie zastanawiamy się zbytnio nad ich rzeczywistym znaczeniem. Sądzę jednak, że poprzez praktykę medytacji na nowo i w sposób osobisty odkrywamy, co one znaczą. Dzięki niej jawią się, jako prawdziwe zaskoczenie odkrycia autentycznego szczęścia i pokoju, za którymi tęskni każda ludzka istota.
Czy można znaleźć człowieka, który nie chciałby być szczęśliwy? Szukamy szczęścia i spokoju w różnych miejscach i zajęciach, a tymczasem radość i pokój są już w nas obecne, jako rzeczywistość naszej prawdziwej natury. Doświadczamy radości i pokoju odkrywając je w naszym wnętrzu. Mam tu na myśli, że nie znajdujemy ich konstruując coś na zewnątrz i perfekcyjnie wykonując wszystko, co jest skądinąd naszą normalną reakcją w życiu. Spotykasz kogoś i pytasz: „Jak leci?” Zazwyczaj w odpowiedzi słyszymy „ W porządku” lub „Całkiem nieźle”. Anglicy są jeszcze bardziej powściągliwi, więc zwykle odpowiadają „Oh, nie mogę narzekać”. Wszyscy chcemy, aby wszystko w życiu się jak najlepiej układało. To bardzo naturalne. Jednak życie niesie z sobą różne dylematy i zawsze trzeba w nim coś „naprawiać”. Pojawiają się konflikty, przeżywamy rozczarowania, coś nam nie wychodzi, spóźniamy się na ważne spotkanie... poważne i drobne sprawy kończą się niepowodzeniem. Medytacja tego nie zmienia, ale różnica, jaką wnosi do naszego życia polega na tym, że odkrycie źródła radości i pokoju w naszym wnętrzu, pomaga nam radzić sobie z niedogodnościami w o wiele lepszy sposób.
Miałem okazję doświadczyć tego kilka dni temu. Na początku mojej podróży, byłem we Włoszech i musiałem w drodze do Singapuru polecieć do Londynu i przesiąść się na Heathrow. Tam do terminalu wylotów miałem dojechać pociągiem Heathrow Express. Ktoś mnie źle poinformował i zamiast wysiąść na właściwym terminalu pojechałem do ... Londynu. W międzyczasie mój samolot do Singapuru wystartował beze mnie – gorzej być nie mogło! To daleka od perfekcji przesiadka i podróż. Byłem na siebie zły, byłem zły na wszystkich, których tylko mogłem obwinić, ale uzmysłowiłem sobie, że przede wszystkim, powinienem winić samego siebie. Jaką różnicę wprowadza medytacja w naszych zmaganiach z tymi praktycznymi, codziennymi przeciwieństwami losu? Cóż, mogą nas one złościć, można popaść w przygnębienie i chwilową rozpacz. Mogą sprawić, że poczujesz się nieudacznikiem, wręcz skończonym głupcem. Przyznaję, że wtedy czułem wyraźnie całą tę burzę uczuć, ale jestem pewien, że zareagowałem na tę komplikację w podróży diametralnie inaczej, niż postąpiłbym trzydzieści, czy nawet dziesięć lat temu.
Sądzę, że owa „medytacyjna różnica” pozwala zdać sobie sprawę, że kiedy coś nam w życiu nie wychodzi, z naszej lub nie naszej winy, wtedy nie zostajemy odcięci od owego doświadczenia radości i pokoju w naszym sercu. Jeśli uda nam się to osiągnąć, jeśli potrafimy być wystarczająco obecni w danej sytuacji, wówczas nawet paradoksalnie można wykorzystać przeciwności i rozczarowania, jakie nam się przydarzają, jako okazje do jeszcze głębszego doświadczenia radości i pokoju w naszym wnętrzu.
Medytacja jest niezbędna w naszej pielgrzymce duchowej, ponieważ przygotowuje nas na przyjęcie daru, jakim jest łaska kontemplacji. W tradycji chrześcijańskiej obecność radości i pokoju Chrystusa w naszych sercach jest darem i łaską. Nie jest produktem techniki duchowej, jak nie wynika z doskonałości w naszym zewnętrznym życiu, czy też z nienagannego przestrzegania wszystkich religijnych zasad. Jest czystym i łaskawym darem Boga, tkwiącym w istocie naszej własnej natury, którym de facto już zostaliśmy obdarowani. Nam pozostaje jedynie go sobie uświadomić i przyjąć. Nasze medytacyjne zadanie, to przygotować się na pełen rozkwit tego daru.
Pozostaje pytanie, jak tego dokonać?
fot.wccm.pl