Rozmowa między o.o. Kennedy i Freemanem.
Prowadzenie Ruth Fowler
Ruth Fowler: Ta sesja to doskonały czas na połączenie wielu wątków, które pojawiały się i znikały w ciągu poprzednich kilku dni. Ojciec Robert wrzucał je niczym kamyki do stawu – były to koany, które kładł nam przed oczyma. Ojciec Laurence często podkreśla, że Jezus nauczał poprzez zadawanie pytań. Dotarło do mnie wczoraj, że życie z tymi pytaniami to nasza praca wewnętrzna. A zatem w tej sesji nie będzie pięknie opakowanych, gotowych odpowiedzi. Ona jest zaproszeniem do dalszego wsłuchiwania się w znaki zapytania.
Pierwsze pytanie: Medytowaliśmy wczoraj sześć razy i kiedy wróciłam do domu tak samo jak zawsze nakrzyczałam na mojego męża za to, że zostawił w kuchni wielki bałagan. Jak długo mam jeszcze medytować? W jaki sposób zen podchodzi do rozwiązywania problemów silnych emocji, takich jak strach, gniew, i konfliktów z mężami, którzy nie sprzątają po sobie w kuchni?
O. Kennedy: Jeden z bliskowschodnich poetów, być może Rumi, powiedział: „Staram się żyć w czystości, ale odkrywam, że przez większość czasu jestem pełen gniewu”. Kiedy narodził się zen, to był on wyłącznie powołaniem monastycznym. Wcześni mnisi buddyjscy nigdy nie przypuszczali, że można tą nauką żyć na zewnątrz klasztoru. Jednak ludzie świeccy też potrzebowali wskazówek w celu wyzwolenia, więc nastąpił proces tworzenia się uproszczonego kodeksu cnót – szczególnie w buddyzmie mahajana – , które miałyby obowiązywać ludzi świeckich. Zawiera się on w pięciu wskazaniach: powstrzymanie się od odbierania życia, od kradzieży, od rozwiązłości seksualnej, od fałszywej mowy i od używania intoksykantów. Obowiązuje on ludzi świeckich do dziś – przy jego pomocy starają się radzić sobie jak najlepiej w okolicznościach konkretnego życia. Trudno mi do końca odpowiedzieć „jak długo” trzeba praktykować zen, by pojawiły się wyraźne efekty w życiu małżeńskim. Trzeba by zapytać o to świeckich buddystów.
O. Freeman: Tak się składa, że rozmawiałem niedawno z pewną kobietą na podobny temat. Powiedziała mi, że medytuje od około roku: „Wiem, że to jest dla mnie bardzo ważne i mam zamiar to kontynuować. Nie sądzę jednak, że medytuję prawidłowo, bo nie uzyskuję żadnych pozytywnych rezultatów! W rzeczywistości dzieje się coś wręcz niedobrego. Wszyscy wokół mówią mi, że jestem bardziej gniewna, niecierpliwa i nerwowa niż byłam wcześniej. Widzi ojciec, staram się mojej rodzinie mówić o medytacji i zachwalam, jaka jest cudowna, i nagle, ni stąd ni zowąd, zalewa mnie jasna krew! Czy robię coś nie tak?”. Zapytałem ją: „Czy zawsze była pani taka nerwowa?”. „Nie, nigdy!” – odpowiedziała. – „Moja matka zawsze nas uczyła, że nigdy nie wolno okazywać złości!”. Myślę, że medytacja, poza wieloma innymi dobrymi efektami, zdejmuje pokrywę z tłumionych dotąd silnych negatywnych emocji. Gniew nie jest złą rzeczą, ale musi być wyrażany w kontrolowany sposób i może upłynąć trochę czasu zanim się tego nauczymy.