Ruth Fowler: Jakie są podobieństwa i różnice pomiędzy oświeceniem w zen i chrześcijańskim przeżyciem mistycznym?
O. Freeman: Myślę, że to bardzo dobre pytanie. Właśnie skończyłem czytać książkę amerykańskiej neurobiolog, która miała wylew krwi do mózgu. Pisze, że kiedy to się stało, była zafascynowana tym, co się z nią dzieje - doświadczała tego i obserwowała się jednocześnie. Jej prawa półkula mózgu otworzyła się na oścież i ogarnęło ją poczucie błogiego spokoju, doświadczenie zjednoczonej świadomości, a wszystko wokół było jednym wielkim cudem. Potem to minęło i w miarę jak wracała do „normalności”, ogarniał ją strach o siebie: czy pogotowie przyjedzie na czas, czy nie będzie sparaliżowana itp. Na zmianę przeskakiwała z jednej półkuli do drugiej, popadając to w zachwyt, to w panikę. Myślę, że musimy być bardzo ostrożni, kiedy określamy coś w kategoriach doświadczenia mistycznego, oświecenia, satori czy chwil przebicia. Być może powinniśmy uznać, że są to naturalne, a nie nadprzyrodzone, stany umysłu i że są one częścią tego, co nazywamy naszą duchową podróżą.
Jeśli chodzi o doświadczenie chrześcijańskie czy poczucie jedności chrześcijańskiej, to nie sądzę, że sprowadza się ono do doznania oświecenia. Może go doznałeś, a może nie. Myślę, że wiara to coś zupełnie innego niż oświecenie. To jest jak małżeństwo lub miłosna relacja, która rozwija się przez całe życie i sięga głębiej i głębiej. Nie zawsze czujesz, że kochasz, nie zawsze przepełnia cię romantyczne uniesienie, ale miłość się rozwija i pogłębia. Poczucie bycia w związku jest niezaprzeczalne. I to jest wiara. Wiara, że ci ludzie są ze sobą w relacji, że są sobie wierni. Tak też opisuje naszą więź z Chrystusem święty Paweł. O. Robert mówił, że chodzi tu bardziej o poczucie tożsamości niż bycia w relacji. Dla mnie w tym leży sens i tajemnica chrześcijańskiej jedności. W Ewangelii św. Jana Chrystus powiedział do swoich uczniów: „Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem”, a u Mateusza dodaje: „Bo wielu jest powołanych, lecz mało wybranych” (J 15, 16 i Mt. 22, 14). Wielu ludzi słuchało Jego nauk i doszło do wniosku, że to było zbyt wiele dla nich i odeszło. Nie mogli i nie chcieli Go zrozumieć. Dlaczego? To jest jakaś wielka tajemnica. Nauka Chrystusa jest uniwersalna, ale nie wszyscy zdają się być nią zainteresowani. Wydaje mi się, że gdzieś tutaj kryje się różnica między doświadczeniem oświecenia i doświadczeniem wiary, choć – jak każde osobiste doświadczenie – oba są bardzo trudne do opisania.
O. Kennedy: W Kościele toczono wielkie teologiczne bitwy o to, ile w nas łaski Bożej, a ile natury ludzkiej, i o braku możliwości oddzielenia tych rzeczy od siebie.
Nigdy nie będziemy wiedzieć, jak Bóg działa w naszych umysłach. Zawsze jest to wypadkowa zarówno natury, jak i łaski. Kiedy poszedłem w stronę buddyzmu, nigdy nie miałem poczucia, że idę do pogaństwa. Wierzę, że łaska Boża działa wszędzie. Tak samo wierzyłem w moje zakonne powołanie, bo wiem, że sam sobie tego nie wymyśliłem, że zostanę jezuitą. Nigdy nie myślałem też, że zainteresuję się buddyzmem, a co więcej – że będę jego nauczycielem. Zawsze czułem, że była to podróż w wierze, ale nigdy nie staram się wprowadzać chrześcijaństwa do buddyzmu. Uważam, że zen sam w sobie jest wehikułem łaski. Ile w nim jej, a ile wytworu umysłu? Któż to może powiedzieć? Pewne jest jednak, co zaznaczył Sobór Watykański II, że łaska Boża zawarta jest w innych religiach. Są to wehikuły zbawienia, w przeciwnym razie ludzie nigdy nie doszliby do poznania Boga. Jeśli wierzysz w Słowo Boga niosące zbawienie dla świata, to konsekwentnie Boża obecność musi być też w prawdzie buddyzmu, chociaż buddyści mogą tego intelektualnie wcale tak nie interpretować. Nigdy nie rozdzielałem myśli chrześcijańskiej od buddyjskiej, czy też modlitwy chrześcijańskiej i buddyjskiej. Kiedy byłem w ośrodku zen w Szwajcarii, przed zazen mężczyźni, trzymając się za ręce, odmówili „Ojcze Nasz”, po czym usiedli i medytowali. To było naprawdę wzruszające. Nie to samo, ale nie różne!
O. Freeman: Kiedy Jezus prosi "„aby wszyscy stanowili jedno”, to możemy się z tym zgodzić... przecież jedność między ludźmi to dobra rzecz. Jednak kiedy precyzuje: „jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili w Nas jedno"” (J 17, 21) – te słowa Chrystusa przenoszą nas na inny poziom, nadają inne znaczenie jedności między ludźmi. Jedność jest jednością, to znaczy musi być uniwersalna i powszechna.
O. Kennedy: Dokładnie tak. W pewnym koanie mistrz zen pyta swego ucznia:
– Co znajduje się pod zszywaną szatą mnicha?
Dawniej mnisi nosili ubranie zszyte z kawałków płótna, co miało podkreślać ich ubóstwo. Student nie potrafił na to odpowiedzieć.
– Zapytaj mnie! – rozkazał mistrz.
– Co znajduje się pod zszywaną szatą mnicha?
– INTYMNOŚĆ!
Intymność... Jesteś rzeczywiście jednością z tym, co widzisz, słyszysz i dotykasz . To doświadczenie intymnej jedni – ono jest tak potężne w zen. Jedność, którą wszyscy między sobą dzielimy... to może być bardzo subtelne doświadczenie, ale jakże wspaniałe.
O. Freeman: Mówił Ojciec któregoś dnia o konieczności bycia na bieżąco ze współczesną teologią, badaniami nad Pismem Świętym itp. Myślę, że doświadczenie intymności, uniwersalne i powszechne, jest w nim obecne, ale – z drugiej strony – abyśmy mieli do niego dostęp, ktoś musi nam o tym powiedzieć. „Jakże mieli uwierzyć w Tego, którego nie słyszeli? Jakże mieli usłyszeć, gdy im nikt nie głosił?” – pisze święty Paweł w Liście do Rzymian (Rz 10, 14). Myślę, że wielu ludzi na Zachodzie ma ów konflikt buddyjsko-chrześcijańskiej tożsamości dlatego, że nasze religijne wychowanie było i dalej jest bardzo żałosne, zupełnie dziś nieużyteczne. Ludzie już go nie połykają tak posłusznie jak dzieci pokarm, lecz porzucają tak szybko, jak tylko się da, by szukać czegoś bardziej solidnego, jedzenia bardziej wartościowego. To stwarza wielki problem, bo głoszenie Słowa jest niezbędne dla doświadczenia wiary.
O. Kennedy: Jest wiele prawd i potrzebujemy ich wszystkich. Musimy odpowiedzieć na potrzebę osoby przed nami, na to, czego ona konkretnie od nas potrzebuje. Nie ma jednej tylko drogi nauczania chrześcijaństwa. Jeśli ktoś potrzebuje terapii – daję ją. Jeśli potrzebuje wiedzy na temat chrześcijańskiej wiary – uczę jej. Jeśli jest zainteresowany buddyjską intymnością – staram się go w nią wprowadzać. To jest to, co nazywamy indywidualną troską. Każdy człowiek jest inny, więc prawdę trzeba głosić na wiele sposobów.
Ruth Fowler: Pewien słynny mistrz zen opisał swoje oświecenie jako utratę swych korzeni życia, jako bycie jak beczka, z której odpadło dno i nie pozostała ani kropla wody. Czy wgląd tego mistrza zen może być porównany z trwaniem w chwili obecnej, jak o tym pisał Jean Pierre de Caussade?
O. Kennedy: Pierwsza część pytania dotyczy, o ile dobrze pamiętam, japońskiego mistrza Bassui z XIV wieku. Był bardzo znamienitym nauczycielem zen linii Rinzai. W Japonii był bardzo popularny i jego oświecenie uważane jest za jedno z najgłębszych. Bassui szedł pewnego dnia pieszo wzdłuż drogi i nagle poczuł, że jakby stracił grunt pod nogami – porównał to do wybicia dna w beczce. Wszystko, co do tej pory poznał i wiedział, to był tylko wstęp do nowego wielkiego wglądu. W tej historii jest piękne przesłanie: nie ma końca zen, ponieważ nie ma końca życia i każdy wgląd trzeba przyjąć, ale zaraz potem odłożyć go na bok. Nie przywiązywać się! To nie koniec. Trzeba pozostać dalej otwartym. Nie pielęgnować duchowych doznań, lecz wziąć oddech i być gotowym do następnego kroku. Nigdy nie patrzyłem na to w konotacji z ojcem Jean Pierre de Caussade'em, który mówił o chwili obecnej jako sakramencie Boga. Można i tak na to spojrzeć, bo
O. Freeman: – Przypomniał mi się w tej chwili Thich Nath Hanh**. Pomógł wielu ludziom na Zachodzie przenieść do ich życia duchowego kategorię obecności w chwili obecnej. Jeśli zajrzeć w istotę wszystkich tradycji duchowych, to jest w niej nauczanie o wadze chwili obecnej. Bez względu na treść, teologię, filozofię, czy psychologię chwili obecnej, istnieje pewne niebezpieczeństwo uprzedmiotowienia jej i wtedy staje się nienaturalna i nieprzystająca do życia. Z drugiej strony – uświadomienie sobie jej znaczenia jest ogromnym przełomem w myśleniu ludzi religijnych. Zrozumieć, że serce naszej wiary jest obecne tu i teraz, to jest w sumie chrześcijaństwo. Święty Paweł w Liście do Rzymian mówi: „Chrystus w was mieszka”. To jest tajemnica, nadzieja chwały przyszłego czasu, lecz On jest w nas już tu i teraz – in Christo. Chwila obecna jest świetnym i uniwersalnym miejscem spotkania wszystkich tradycji religijnych.
Ruth Fowler: Jak pogodzić dążenie do doskonałości z prawdziwym opustoszeniem?
O. Kennedy: Myślę, że prawdziwe opustoszenie jest tym, co pcha nas naprzód. Postęp możliwy jest do tego stopnia, na ile jesteśmy „puści”, nieprzykuci do przeszłości. Wtedy ujawnia się nasze naturalne pragnienie dążenia do doskonałości. Myślę, że jest to w nas gdzieś wbudowane, coś w nas chce przekroczyć siebie. Idzie to w parze z opustoszeniem, nieprzywiązywaniem się. Smok ryczy tylko w pustym drzewie. Możemy być sobą na tyle, na ile nie jesteśmy więźniami naszych błędów z przeszłości i w tym sensie musimy przebaczać też innym. Jeśli tego nie robimy, czynimy z nich kaleki. Musimy przebaczyć i nam musi być przebaczone, byśmy mogli ruszyć naprzód z ufnością. Proszę pamiętać, że ja nigdy nie wypowiadam się w imieniu całego zen. Mogę tylko opowiedzieć o tym, jak on dotknął mnie i jak wpłynął na moje życie. Inny nauczyciel zen mógłby powiedzieć zupełnie coś innego. I może przyszedłby do was z bambusowym kijem! Mówimy o wielkiej tradycji wielu wieków i kultur, więc trzeba zachować ostrożność w uogólnieniach.
O. Freeman: Dwie przypowieści Jezusa o Królestwie dobrze ilustrują to, o czym teraz mówimy. Pierwsza jest o człowieku, który znalazł skarb zakopany na polu. Potknął się o niego pewnego dnia. To był przypadek, coś nieprzewidzianego, łaska. Druga opisuje kupca, który świadomie szukał drogocennej perły, przyświecała mu chęć dobrego zysku. I udało mu się ją znaleźć. Myślę, że te dwie przypowieści wzajemnie się uzupełniają. W ramach uczenia się jakiejkolwiek umiejętności, na przykład gry na instrumencie, czy nawet modlitwy, istnieje zawsze ta kombinacja przypadku i włożonego wysiłku. Dlatego o. John Main zawsze podkreślał pielęgnowanie „umysłu początkującego”. Mówił: „Medytacji trzeba się uczyć bez końca”.
* Jean Pierre de Caussade (1675–1751) – francuski jezuita, znany ze swojej pracy Powierzenie się Bożej Opatrzności (znanej też pod tytułem Sakrament chwili obecnej) i pośmiertnie opublikowanych listów z instrukcjami do sióstr Wizytek w Nancy, gdzie był kierownikiem duchowym. Caussade uważał, że chwila obecna jest sakramentem Boga i że przebywanie w niej jest wyrazem świętości. Pisma jego były trzymane w tajemnicy z obaw Kościoła o kwietyzm. Pełną wersję opublikowano dopiero w 1966 roku. Współcześni badacze odkryli w poglądach Caussade'a filozoficzne analogie do wschodnich religii, szczególnie buddyzmu mahajana i zen.
** Thich Nhat Hanh – wietnamski mnich buddyjski, mieszkający we Francji jako azylant od czasu zaangażowania się w ruch pokojowy podczas wojny wietnamskiej. W 1967 roku nominowany do Pokojowej Nagrody Nobla. Znany jest ze swego wkładu w nauczanie ścieżki zwyczajnej, codziennej uważności. Jego książka Żywy Budda, żywy Chrystus podkreśla zbieżność chrześcijańskiej i buddyjskiej praktyki duchowej.