Ruth Fowler: Ktoś pisze: Bardzo mnie dotknęło, kiedy ojciec podając komunię dziś rano, mówił „Przyjmij to, czym już jesteś”. Jak wobec tego należy rozumieć słowa psalmisty: „Zatrzymaj się i uznaj, że ja jestem Bogiem? Czy dosłownie? Czy to znaczy, że ja jestem Chrystusem, jestem Bogiem?
O. Kennedy: Dla mnie oświecający był hinduski wgląd, że stworzenie jest snem Boga. Jakże to intymne, jest w tym pełnia jedności. Bóg nie stworzył nas do zabawy, nie nakręca nas kluczykiem i nie biegamy w kółko jak mechaniczne marionetki. Jesteśmy w intymnej więzi z Bogiem, jesteśmy Jego snem – będąc nierozerwalnie z nim złączeni. Nie identyczni, ale nie różni. Mimo że nie identyczni, to jesteśmy w całkowitej jedni z Chrystusem, z Bogiem, z drugim człowiekiem. To wszystko jest jedną i tą samą rzeczywistością. Oczywiście, że jesteśmy Nim! Bóg nie wyczerpuje się we mnie, ale ja jestem z Nim w absolutnej jedności. Całe wyzwanie polega na tym, aby tak żyć tą prawdą, jak żył nią Chrystus. Kiedy odpuszczał grzechy, oburzeni Żydzi często pytali Go: „Któż może odpuszczać grzechy prócz jednego Boga?”. Jezus odpowiadał: „Tak macie rację, mam tę władzę odpuszczania grzechów”. Lub kiedy mówił: „Wiem co powiedział Mojżesz, a ja wam mówię coś innego. Wczoraj było „«tak»”, dziś jest „«nie»”! Dorośnijcie wreszcie! Ile jest w tym pewności poznania samego siebie i odwagi!” – mówił w imieniu Boga. Przebaczał w imię Boga. To jest niesamowite! Dyskutujemy o chrystologii – spójrzmy na człowieczeństwo Chrystusa! Nie myśl o Nim jak o Jahwe przechadzającym się w todze. Patrz na Jego człowieczeństwo.
O. Freeman: Myślę, że nie da się wrócić do tego pierwotnego zachwytu i zdumienia Jezusem bez powrotu do Ewangelii. To nie jest wszystko, ale z pewnością bez znajomości Ewangelii nie zrobimy ani jednego kroku naprzód. Szesnaście stuleci instytucjonalnego chrześcijaństwa ujarzmiło ten zachwyt, „oswoiło” go. Z drugiej strony, Kościół zachował Ewangelie, przekazywał je z pokolenia na pokolenie, uczył ich. Jednak Kościół często nie zna znaczenia swych własnych Pism. Najlepszym dowodem na to jest właśnie utrata zdumienia i zachwytu Jezusem. Musimy do tego powrócić, poczuć je na nowo. Najlepszym sposobem na znalezienie rozwiązania dzisiejszych problemów jest powrót do korzeni. W pierwszych trzech lub czterech wiekach Kościoła chrześcijańscy myśliciele byli jednocześnie ludźmi wielkiego czynu i mistykami, a nie tylko akademickimi teologami. Byli to ludzie, którzy modlili się głęboko i myśleli inteligentnie i którzy byli w dialogu ze współczesną im myślą filozoficzną i religijną. Owocem ich przemyśleń jest stwierdzenie, które powtarza się często u Ojców Kościoła: „Na to Bóg stał się człowiekiem, aby człowiek stawał się Bogiem”. To jest theosis: przebóstwienie jako cel ludzkiej egzystencji. Aż trudno w to uwierzyć i pojąć, nieprawdaż?
O. Kennedy: Tak. Mamy też to zdanie Augustyna: „Przyjmij to, czym już jesteś”, gdy rozdzielał komunię w Afryce w IV wieku. To jest cudownie proste, jesteśmy całkowicie Chrystusa, Chrystus jest w pełni Boga. Jesteśmy całkowicie jeden drugiego. Ze wszystkimi naszymi ograniczeniami i grzechami. Do tego się to sprowadza. Jeśli ty jesteś Chrystusem, to ja też jestem Chrystusem. Jak wobec tego mamy się względem siebie zachowywać, jeśli uznam, że mam przed sobą nie tylko przyjaciela Chrystusa, ale samego Chrystusa?! Siedziałem kiedyś na konferencji obok mistrza zen z Chin. Powiedział mi coś, co utkwiło w mej pamięci, a mianowicie, że trudno jest współdziałać z katolikami, gdyż oni kochają swoją duchowość. Zen próbuje z całej siły wyrwać cię z niej i wyprowadzić do świata. Innymi słowy, należy uważać, aby nie ignorować świata, gdzie jest Bóg, w zamian za zachwyt duchowością, którą prawdopodobnie w dużej mierze sami sobie wymyśliliśmy. Gdy nie dajemy sobie rady z życiem – często wycofujemy się w świat duchowości. Zen próbuje to rozbić. Rozkazuje: Skończ z tym! Przestań!
Uważam, że to jest bardzo wyzwalające i pomocne.
Ruth Fowler: Jak Ojcowie widzą przyszłość Kościoła?
O. Kennedy: Kiedy byłem młodym zakonnikiem, miałem pewne pomysły, jak Kościół powinien ewoluować. Teraz, gdy już się zestarzałem, nie mam żadnych na to zapatrywań, to znaczy nie potrafię sobie wyobrazić jaką drogą Kościół będzie ewoluował. Na dzień dzisiejszy robię co w mojej mocy i jestem przekonany, że przyszłość nie będzie taka, jak ją sobie dziś wyobrażamy. Mam nikłą nadzieję, że to, co robię, znajdzie kiedyś uznanie w oczach hierarchów Kościoła i będzie zatwierdzone oficjalnie jako katolickie. O Laurence powiedział coś, co mi uświadomiło, że jest to chyba niemożliwe. Kościół nie może tego zatwierdzić nie dlatego, że się z tym nie zgadza. Po prostu nie leży to w nurcie jego nauczania. To jest prawie przedkatolickie, to fundamenty humanizmu. Kościół nie może być tu ani za, ani przeciw. Oczywiście, że wszędzie spotykam się z tym pytaniem, nawet od mojej rodziny. Ostatnio moja siostra, słysząc o moim zaangażowaniu w zen, zapytała przerażona: „Czy biskupi wiedzą, czym ty się zajmujesz?”. Uspokoiłem ją; „Tak, tak. biskupi wiedzą, co robię”.
O. Freeman: Ojciec Robert jest jezuitą, ja jestem benedyktynem, reprezentujemy dwa wielowiekowe zakony w Kościele. Bardzo trudno jest zdefiniować jezuitę czy benedyktyna, bo wewnątrz obu zakonów jest wielka różnorodność kultur i tradycji. Jednak jezuici i benedyktyni potrafią ze sobą współpracować, nie ma między nami konkurencji, choć bardzo się różnimy. Zakony znalazły się we współczesnym Kościele katolickim w tarapatach. Obserwujemy ich zanik – nie tyle duchowy co instytucjonalny i myślę, że . powstaje obecnie nowa forma zakonna. Być może dlatego Rzym nie stawia już tak bardzo na niezależne zakony, może jest w tym przeświadczenie, że one jakoś się wypaliły. Nie mam na myśli dramatycznych zmian, ale doszło do jakiegoś przesunięcia środka ciężkości z zakonów na nowe wspólnoty. W czasie pontyfikatu Jana Pawła II Kościół postawił na nowe ruchy odnowy, jak Opus Dei i inne. Jeśli popatrzeć na to w długiej perspektywie – a tylko taką można przyjąć wobec takiej instytucji jak Kościół – to nie znajdziemy jednego lekarstwa na wszystkie w nim zmiany. Arcybiskup anglikański Rowen Williams uważa, że będziemy mieli do czynienia z różnorodnością modeli w Kościele. Weźmy na przykład globalizację, która rodzi coraz więcej różnorodnych modeli kierowania światem i życia społeczeństw. Nie ominie to także wszelkiego rodzaju instytucji, również Kościoła. Dziś prorocze przywództwo w Kościele jest słabe, ale nabiera sił, i myślę, że w końcu dojdzie do wybuchu ducha, podobnie jak to miało miejsce na II Soborze Watykańskim. Wtedy uwidocznią się nowe formy życia i pracy Kościoła. Obecnie jest w Kościele dużo obaw, konformizmu, oglądania się do tyłu. To wszystko nie jest prorocze i duchowe, ale moim zdaniem minie. Z czasem musi utworzyć się coś w rodzaju centrum jedności w różnorodności. Podobnie jak to miało miejsce w średniowieczu: chociaż zakony zróżnicowały się wewnętrznie, to było w nich poczucie silnej jedności. Następna zmiana będzie dotyczyć roli kleru w Kościele. Ludzie świeccy zyskują coraz większą głębię i mądrość życia kontemplacyjnego, które staje się ich nauczycielem. To oznacza zmianę funkcji kapłana we wspólnocie wiernych. Na pewno dotknie to szczególnie Kościoły katolicki i anglikański. Nie obędzie się przy tym bez oporów, ponieważ przez całe wieki inwestowano silnie w klerykalne urzędy i instytucje. Trzeba też powiedzieć szczerze, że służyły one dobremu celowi i mam wielki podziw i szacunek dla proboszczów, często pracujących w bardzo trudnych warunkach. Jednak cała struktura Kościoła jako instytucji jest oparta na hierarchii władzy i dlatego nie obędzie się bez silnych działań i kontrdziałań, żeby się od niej uwolnić.
O. Kennedy: Osobiście cieszę się z odkrycia, że posiadam silnego ducha laickiego. Nie jest to coś, czego powinienem się wstydzić jako osoba duchowna. Jestem świeckim nauczycielem buddyzmu. Nie jestem buddyjskim księdzem, bo jestem księdzem katolickim. Mój nauczyciel powiedział mi: „Trzymaj się z dala od klerykalnych spraw w buddyzmie, nie jesteś ich księdzem. Niech inni to robią. Ty tylko ucz Dharmy”. Pomyślałem, że to było wspaniałe. Dziś widzę, że praca świecka jest święta. Nie potrzebuję następnego kapelusza na kapeluszu, który już noszę.
O. Freeman: Weźmy na przykład świętego Benedykta, który jest uważany za ojca monastycyzmu w Kościele. On nie był księdzem. Nie było codziennej mszy świętej w początkach życia klasztornego. Mnisi byli wtedy bardzo wyczuleni i ostrożni w przyjmowaniu księży do zakonów, bo ci wnosili ze sobą urzędowy klerykalizm. Chcę podkreślić, że nie jestem antyklerykałem. Mówię tylko, że zagubiliśmy w Kościele równowagę pomiędzy tymi dwoma powołaniami: świeckim i kapłańskim. Między nami są księża z różnych części świata, którzy prowadzą w swoich parafiach grupy medytacyjne . Dzięki kontemplacyjnemu wymiarowi życia mają oni nietypowy stosunek do kapłaństwa. Potrafią usiąść ze swymi parafianami do medytacji na zasadach całkowitej równości i w poczuciu wspólnego pielgrzymowania w wierze. Po medytacji każdy idzie do swoich zajęć. Ksiądz ma swoje obowiązki, parafianie swoje. Myślę, że wspólne medytowanie jest wielkim katalizatorem demokratyzacji życia Kościoła. Wszyscy jesteśmy jedno w Chrystusie.