Z o. Janem M. Berezą OSB rozmawia Beata Deskur i Tomasz Królak
Czym w nauczaniu i tradycji Kościoła jest modlitwa?
Trudno wyobrazić sobie Kościół bez modlitwy. Podobnie jak w innych religiach, w chrześcijaństwie odgrywa ona podstawową rolę w nawiązaniu kontaktu z Bogiem. Dotyczy wszystkich aspektów naszego życia. Prosimy Boga: „chleba naszego powszedniego”; modlimy się w różnych sytuacjach życiowych – za siebie, rodzinę, za przyjaciół. Musimy też pamiętać, że w szerszym znaczeniu modlitwa to nie tylko słowa wypowiadane, ale także różne, bezsłowne formy medytacyjne, aż do kontemplacji, czyli właściwie trwania w milczeniu przed Bogiem.
Czy w modlitwie ważniejsze są słowa, czy może milczenie?
Takie rozgraniczenie wydaje się nieporozumieniem. Jeżeli zastanowimy się nad znaczeniem biblijnego, hebrajskiego słowa dawar – milczenie, to dojdziemy do wniosku, że również milczenie może być słowem i że nie musimy wypowiadać słów, aby się modlić.
Dawar jest formą bytu, ma swoje istnienie, energię. Bóg stwarza świat przez słowo i przez Słowo świat zbawia. Chrystus jest Słowem, jest osobą; Słowo to jest coś żywego, konkretnego. Oczywiście w europejskim rozumieniu słowa i milczenia na różnych etapach ważne jest jedno i drugie. Zaczynamy raczej od słowa, wypowiadamy, uczymy się powtarzać pewne formuły modlitewne. Ale gdy nasza modlitwa się rozwija, pogłębia, angażują się i uczucia, i myśli, aż w końcu stajemy w ciszy przed Bogiem. To milczenie oznacza, że dotykamy Tajemnicy. Ostatecznie więc potrzebujemy tak samo słowa, jak i milczenia.
W naszej benedyktyńskiej tradycji były tzw. stacje: zanim mnisi wyszli na modlitwy, kilka minut stali w milczeniu. Celem było uspokojenie umysłu, tak żeby potem można było całkowicie oddać się modlitwie recytowanej czy śpiewanej.
W Kościele występuje bardzo wiele form modlitwy. Poza modlitwą słowną, modlitwą myśli, uczuć, milczenia mamy modlitwę osobistą, wspólnotową, liturgiczną.
Jaka jest najważniejsza modlitwa Kościoła katolickiego?
Tą podstawową i najczęściej powtarzaną jest „Ojcze nasz”. Pojawia się wszędzie: w kanonie Mszy św., w brewiarzu (i to dwa razy dziennie, bo zarówno w Jutrzni, jak i w Nieszporach), w Różańcu i osobistej modlitwie każdego chrześcijanina.
Czy lepiej modlić się własnymi słowami, czy otworzyć tekst litanii?
Modlitwa to rzecz bardzo osobista. Trudno ją też oceniać. Ta, która jest najlepsza dla mnie, nie musi być najlepsza dla kogoś innego. Nawet jeśli powtarzamy pewne słowa czy myśli, co jest charakterystyczne na drodze do kontemplacji, to nasz umysł czy serce może być na zupełnie innych poziomach. Wybór sposobu modlitwy zależy często od naszych predyspozycji czy stanu naszego umysłu. W praktyce nie trzymamy się tylko jednego sposobu modlitwy.
Jakie znaczenie ma pozycja podczas modlitwy?
Jan Kasjan (przeł. IV i V w.), który w swych „Rozmowach” spopularyzował na Zachodzie naukę chrześcijańskich mnichów z pustyni egipskiej, napisał: „Bardzo mało modli się ten, kto zwykł modlić się tylko wówczas, gdy klęczy. W ogóle nie modli się ten, kto nawet klęcząc, daje się odwieść od modlitwy przez roztargnienie serca”. Czasami modlitwa wydaje nam się trudna, pełna rozproszeń, jesteśmy z niej niezadowoleni, ale może to być najbardziej owocna modlitwa, bo jak pisze Jan Chryzostom (przeł. IV-V w.): „Bóg słucha naszego serca”. Ostatecznie to nasz trud zasługuje na wysłuchanie, a nie piękne, łatwe słowa.
Czy modlitwą możemy wyprosić u Boga konkretne, życiowe potrzeby, takie jak zdanie egzaminu, zdrowie, dobra praca?
Oczywiście, że tak. Chrystus powiedział: „Proście, a otrzymacie”. Ale przypomina mi się tu bardzo ważna myśl, którą wyraził w „Twierdzy” Antoine de Saint-Exupéry: „Miłości uczymy się wtedy, kiedy nam jej brak, a modlitwy uczymy się, gdy Bóg nie odpowiada”. Właśnie wtedy zaczynamy rozumieć, kim jest Bóg; że nie jest chłopcem na posyłki, że relacja modlitwy nie jest wymianą handlową, lecz bezinteresownym spotkaniem Boga i człowieka. Gdy niczego nie oczekujemy, otrzymujemy wszystko, bo otrzymujemy miłość.
A czy codzienność, z jej różnymi większymi i mniejszymi wyzwaniami i obowiązkami, może być modlitwą?
Jeśli tę codzienność powierzamy Bogu – oczywiście. Wszystko, co robimy, może być modlitwą. Do benedyktynów przylgnęło hasło: Ora et labora – módl się i pracuj. Nie posiadamy nigdzie dowodów, że św. Benedykt (przeł. V-VI w.) taką myśl wypowiedział, ale przekazując pewnemu rzemieślnikowi cudownie wyłowione narzędzia pracy, polecił mu: „Masz, pracuj i nie martw się”. Jan Paweł II, parafrazując te dwie wypowiedzi, powiedział, że zawołaniem benedyktynów powinno być: „Módl się, pracuj i nie martw się”. Dotykamy tu innego aspektu modlitwy: harmonii. Chodzi o to, żeby żyć nie tylko modlitwą, ale pracować, zabezpieczyć podstawowe potrzeby materialne dla siebie i innych. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa gorąco dyskutowano nad tym, jak rozumieć słowa Pisma Świętego o tym, by modlić się nieustannie. Niektórzy rzeczywiście próbowali modlić się non stop, ale okazało się, że tak się jednak nie da, że trzeba przerwać modlitwę na posiłek czy sen.
Ci, którzy postawili na pracę, twierdzili, że lepiej wypełniają obowiązek nieustannej modlitwy, ponieważ kiedy śpią czy jedzą, to inni w tym czasie modlą się za nich, korzystając z owoców ich pracy. Dzięki pracy zachodzi pewien rodzaj duchowej wymiany: kiedy jedni odpoczywają, drudzy mogą się za nich modlić.
Właściwym hasłem benedyktynów jest fragment z Listu św. Piotra: „Aby we wszystkim Bóg był uwielbiony”. Święty Benedykt zawarł te słowa w rozdziale reguły mówiącym o rzemieślnikach klasztornych. Chciał nam przez to powiedzieć, że wszystko, co robimy, powinno być czynione na chwałę Boga. A więc nie tylko modlitwa, ale i nasza praca, która w takim rozumieniu staje się w istocie modlitwą. Niemniej w tradycji monastycznej panował zwyczaj modlitwy podczas pracy. Była to modlitwa monologiczna, czyli powtarzania prostej, krótkiej formuły modlitewnej. Powtarzano też wybrane psalmy. Mnisi wykonywali proste czynności, np. pletli liny czy kosze, i podczas pracy modlili się.
Modlitwa monologiczna na Zachodzie raczej zanikła, a dzisiaj próbujemy odkryć ją na nowo. Jej rozwinięciem jest zachodni Różaniec będący, jak twierdzą niektórzy, odpowiedzią na Różaniec znany w Kościele wschodnim. Na Zachodzie modlono się, wypowiadając modlitwę „Zdrowaś Maryjo”, a na Wschodzie do dziś praktykuje się Różaniec z wezwaniami do Pana Jezusa: „Panie Jezu Chryste, zmiłuj się nade mną”.
Zresztą Różaniec jest formą modlitwy nie tylko ekumeniczną, ale i międzyreligijną, bo znany był na Wschodzie, w Indiach i to zarówno w buddyzmie, jak i w hinduizmie. Następnie przeszedł do islamu.
Jaka jest różnica pomiędzy medytacją a rozważaniem i która szkoła dominuje w Kościele w Polsce?
Rozważanie jest bardziej pracą intelektu, rozumowania. Medytacja, pochodząca od greckiego „melete, meletao”, oznacza między innymi powtarzanie. Powtarzamy słowo, zdanie, myśl; krążymy wokół przedmiotu, tematu, po to, żeby nasz umysł w pewnym momencie przeskoczył na wyższy poziom. Medytacja podąża raczej drogą spiralną, zbliżając się do środka. Rozumowanie natomiast jest drogą od punktu A do punktu B – jest raczej jednowymiarowe.
W ostatnim okresie bardziej uczuciowe, medytacyjne formy modlitwy odchodziły do lamusa. Kilkadziesiąt lat temu w modlitwie wykorzystywano znacznie więcej powtórzeń; nawet liturgia Mszy św. była bardziej medytacyjna. Niektórzy mogą jeszcze pamiętać, jak często podczas Mszy św. powtarzano wezwanie: Chryste elejson. Teraz zostało to skrócone.
Pamiętam z dzieciństwa, jak wiele było różnych form modlitwy: nabożeństwo majowe, czerwcowe, Różaniec. W mojej warszawskiej parafii były to odrębne nabożeństwa, niezwiązane z Mszą. Przychodziło się tylko na nie, a Eucharystia była odrębną liturgią. Tymczasem dziś często te nabożeństwa są „dodatkiem” do Mszy św.
Ostatnie lata przynoszą próby odkrywania różnych form modlitwy, mamy wiele ruchów modlitewnych. Myślę choćby o modlitwie w duchu Taizé, opartej na bardziej „mantrycznym”, monologicznym stylu modlitwy.
Czy wszystkie te formy są od razu dostępne dla przeciętnego chrześcijanina, czy też niektóre wymagają wtajemniczenia? Czy każdy może medytować?
Modlitwa, w tym i medytacja, jest pewnym procesem. Jedni potrafią to robić od razu, mają taką naturę lub zostali do tego przygotowani w domu, w rodzinie. Dla innych modlitwa medytacyjna jest zbyt trudna i potrzebują słów.
W dawnych czasach, przy analizie tekstów biblijnych i liturgicznych stosowano schemat: lectio – meditatio – oratio – contemplatio, a więc czytanie, medytacja, modlitwa, kontemplacja. Ten schemat może dotyczyć zarówno sposobu modlitwy, jak i wieloletniegoprocesu rozwoju modlitwy. Na początku posługujemy się bardziej słowami, ale im bardziej nasza modlitwa się pogłębia, tym mniej słowa stają się potrzebne. Modlitwa kontemplacyjna nie polega na mówieniu, myśleniu o Bogu, ale przede wszystkim na byciu z Bogiem. To właśnie jest istotą i celem modlitwy.
Podczas medytacji najpierw powtarzamy jakieś proste słowo, zdanie czy krótką formułę, np. Chryste elejson, lub wezwanie spopularyzowane przez Jana Kasjana (przeł. IV i V w.). Szukał on prawdziwego ducha monastycznego, kilkanaście lat był w Syrii i Ziemi Świętej, a przede wszystkim spędził około 15 lat wśród mnichów w Egipcie. Swoje doświadczenia zawarł w „Rozmowach”, na których opierał się św. Benedykt. Reguła św. Benedykta jest podsumowaniem tradycji pierwszych wieków chrześcijaństwa, zwłaszcza mnichów egipskich, których poznał Kasjan. Opisuje on spotkanie z ojcem Izaakiem, który uczył go modlitwy monologicznej. Jeśli będziesz w chorobie czy jakiejkolwiek potrzebie – wskazywał Izaak – powtarzaj: „Boże, wejrzyj ku wspomożeniu memu, Panie, pospiesz ku ratunkowi memu”, a więc słowa Psalmu (70, 2) [Rozmowa X, 10]. Święty Benedykt tymi właśnie słowami każe zaczynać wszelkie modlitwy; tak rozpoczyna się np. modlitwa brewiarzowa. Kiedyś powtarzano je wielokrotnie, dziś ograniczono do jednego. Modlitwa stała się bardziej racjonalna, bardziej myślna i przypominająca bardziej rozważanie niż medytowanie.
Czym w kontekście różnych wspomnianych przez Ojca form modlitwy jest Msza św.? Czy jest to korona chrześcijańskich modlitw?
W liturgii Mszy św. znajdujemy właściwie wszystkie znane formy modlitw, choć oczywiście jej istotą jest ofiara Chrystusa. Msza św. zawiera w sobie recytację i śpiewanie psalmów. Są (powinny być…) momenty ciszy (np. po czytaniach, po Komunii św.) na kontemplację czy medytację samej liturgii. W czasie liturgii powtarzamy modlitwę „Ojcze nasz”, którą Chrystus przekazał apostołom, gdy prosili Go, by nauczył ich się modlić.
Które utrwalone w tradycji nurty modlitewne mogą stanowić wzór czy inspirację dla współczesnych chrześcijan?
Trzeba zacząć od św. Benedykta. Już w jego czasach istniała tradycja odmawiania psalmów. Niektórzy w ciągu jednego dnia czytali czy recytowali wszystkie 150. Nie było jednak jednolitej zasady posługiwania się nimi. Święty Benedykt podzielił psalmy, dodał antyfony i hymny, i w takiej właśnie formie modlitwa ta jest praktykowana do dzisiaj. Oczywiście uległa pewnym zmianom, choćby przejścia z łaciny na języki narodowe, ale nie tylko. W klasztorze sióstr benedyktynek Osage Monastery w Stanach Zjednoczonych poranne modlitwy rozpoczynają się od charakterystycznego dla hinduistów modlitewnego wezwania: Om, Śanti, Śanti, Śanti (śanti odpowiada chrześcijańskiemu pax – pokój), by przejść do radosnego śpiewu When The Saints Go Marching In (Gdy święci idą do nieba). Ale wypowiada się także fragmenty upaniszad: „Prowadź mnie z ciemności do światła, z niebytu do bytu, ze śmierci do życia…”. Oczywiście jest i tradycyjna, monastyczna liturgia godzin.
Reguła św. Benedykta wyparła wcześniejsze reguły monastyczne i do XII w. poza benedyktynami na Zachodzie nie było innych zakonów. Następnie zrodziła się duchowość franciszkańska – bardziej emocjonalna, uczuciowa, a z nią m.in. nabożeństwo Drogi Krzyżowej – i dużo form modlitwy wyobrażeniowych, charakterystycznych dla Wschodu. Ale też w XII w. ze Wschodu przyszli karmelici, którzy prowadzili życie pustelnicze w górach Karmelu. To nurt modlitwy najbardziej kontemplacyjnej, zwłaszcza w wydaniu reformy karmelitów bosych: św. Teresy z Ávila (XVI w.) i św. Jana od Krzyża (XVI w.) – modlitwy głębokiej, kontemplacyjnej, poza słowami. Ta najkrótsza droga, wyznaczona przez św. Jana od Krzyża, tłumaczy się na polski jako „nic, nic, nic”, ale hiszpańskie "nada" przypomina bardziej sanskryckie "neti", czyli „to nie to”. Jest to więc apofatyczna (negatywna) forma orzekania o Bogu i wynikająca z niej forma modlitwy, a także teologia negatywna, która rozwinęła się wcześniej na Wschodzie. Oparta jest na przekonaniu, że jakiekolwiek pozytywne określanie natury Boga przekracza granice możliwości ludzkiego rozumu, że łatwiej jest określić, kim On nie jest, niż kim jest.
Warto wspomnieć o modlitwie jezuickiej i znaczeniu św. Ignacego Loyoli (przeł. XV-XVI w.), który podał dwie formy medytacyjne. Jedna z nich oparta jest na wyobraźni (modlitwa myślna, rozważania itd.). Ale w swoich „Ćwiczeniach duchownych” wspomniał także o modlitwie monologicznej, a więc powtarzaniu imienia Jezus i to w rytm oddechu: Je-zus (wdech-wydech). Może dzięki temu jezuici w Japonii weszli łatwiej w tradycję zen. Ojciec Hugo Lassalle (1898-1990) został mistrzem zen, a jezuici „eksperymentują” z zen do dziś. Zen oznacza medytację czy raczej kontemplację.
W ten sposób doszliśmy do współczesnych form odkrywania chrześcijańskiej modlitwy. W Szwajcarii, pod Zurychem, istnieje jezuicki ośrodek, gdzie również praktykują zen. Mistrzem jest tam o. Niklaus Brantschen i siostra Pia Gyger.
Obecne są dziś także benedyktyńskie nurty odkrywania modlitwy. Najbardziej znaną postacią jest tu o. John Main (1926-1982), który czerpie ze swoich hinduskich doświadczeń, a także z tradycji modlitwy monastycznej. Używa on jednak słowa "mantra", co w Polsce kojarzone jest bardzo negatywnie. Mantra w rozumieniu o. Johna Maina oznacza modlitwę jednego wezwania czy modlitwę monologiczną. Istnieje też szkoła modlitwy o. Penningtona, cystersa, który również próbował odnowić monastyczną, starą tradycję modlitwy monologicznej. Również w naszym klasztorze, w Lubiniu, poprzez działalność założonego tam Ośrodka Medytacji Chrześcijańskiej staramy się uczyć starej tradycji modlitwy monastycznej i monologicznej. Poza wspólną monastyczną liturgią godzin medytujemy około 5 godzin dziennie.
Czy można mówić o jakichś znaczących różnicach pomiędzy katolickim, prawosławnym i protestanckim rozumieniem modlitwy?
Modlitwa prawosławna zachowała żywą wczesną tradycję monastyczną. Modlitwa monologiczna, Jezusowa, jest praktykowana tu z taką samą gorliwością, jak katolicki Różaniec. Protestanci przywiązują większą wagę do Biblii niż my i możemy się od nich uczyć modlitwy Pismem Świętym. Myślę, że stosunek katolików do Pisma Świętego w ostatnich dziesięcioleciach zmienił się właśnie pod wpływem protestantów.
Czy inne religie mogą stanowić dla współczesnego chrześcijanina inspirację w jego praktykach modlitewnych?
Niewątpliwie potrzebna jest znajomość tych tradycji. Możemy się od nich wiele nauczyć. Znajdujemy zachętę do tego w dokumentach Soboru Watykańskiego II. Szczególnie w Deklaracji o stosunku Kościoła do religii niechrześcijańskich „Nostra aetate”. Dekret o działalności misyjnej Kościoła „Ad gentes divinitus” zalecał zaś, aby instytuty zakonne zastanawiały się uważnie: „…w jaki sposób ascetyczne i kontemplacyjne tradycje, których nasiona Bóg niekiedy złożył w starożytnych kulturach jeszcze przed głoszeniem Ewangelii, można by przejąć do zakonnego życia chrześcijańskiego”.
Oprócz wspomnianego o. Hugona Enomiya Lassalle’a, zafascynowanego kulturą Japonii, w Indiach działali ks. Jules Monchanin (zm. w 1957 r.) i benedyktyn o. Henri Le Saux (1910-1973), którzy w latach 50. założyli benedyktyński aśram (pustelnię) Śantiwanam (Gaj Pokoju), gdzie z jednej strony panowała reguła benedyktyńska, ale z drugiej – zwyczaje hinduskie.
Jeszcze w XVII w. włoski misjonarz, jezuita Matteo Ricci, chciał całą chrześcijańską teologię oprzeć na filozofii chińskiej (tak jak teologia zachodnia została zbudowana na filozofii greckiej). W podobnym okresie inny pracujący w Indiach jezuita, Roberto de Nobili, myślał o opracowaniu chrześcijańskiej teologii na bazie filozofii indyjskiej. Wtedy, w XVII w., było to nie do przyjęcia i ich koncepcje nie rozpowszechniły się. Dopiero po Soborze Watykańskim II zaczęto mówić o potrzebie inkulturacji, a więc przekazywaniu idei chrześcijańskich, uwzględniając lokalne kultury i obyczaje.
Co konkretnie moglibyśmy czerpać w chrześcijańskiej praktyce modlitwy z tradycji innych religii?
Myślę, że każda religia ma swoją specyfikę. Od muzułmanów moglibyśmy wiele nauczyć się w dziedzinie praktykowania postu, ale i systematycznej modlitwy pięć razy dziennie. Modlitwa w życiu przeciętnego chrześcijanina jest dziś czymś zupełnie symbolicznym…
Od Żydów możemy uczyć się umiłowania Pisma Świętego, które jest nam przecież wspólne. Jeśli chodzi o buddyzm, to przede wszystkim modlitwa kontemplacyjna, hinduizm to tradycja mantry, modlitwa monologiczna (która jest i w buddyzmie, ale w mniejszym stopniu). Od wyznawców innych religii możemy uczyć się gorliwości i dzielić się duchowym doświadczeniem. Każde spotkanie z innym jest owocne, może być okazją do odkrycia czegoś nowego, co nas zadziwi, zachwyci, zainspiruje i wewnętrznie przemieni. „Chrześcijanin – jak mówił Jan Paweł II – z największym zainteresowaniem obserwuje ludzi naprawdę religijnych, czyta i słucha świadectw ich wiary, które przypominają słowa Jezusa: «U nikogo w Izraelu nie znalazłem tak wielkiej wiary!» (Mt 8, 10)”.
fot. Tadeusz Makulski
Źródło: http://www.tezeusz.pl/cms/tz/index.php?id=6329