W momencie rozpoczęcia medytacji do akcji wkracza ego. Nie podoba mu się to, że traci nad nami kontrolę, w miarę jak zbliżamy się ku jaźni. Jest jak nadopiekuńczy rodzic, który chcąc dać dziecku bezpieczeństwo, nie zezwala mu na samodzielność. Ale żeby dorosnąć, musimy opuścić dom rodzinny i założyć własny dom. [...]
W miarę, jak zanurzamy się w ciszę, ego uświadamia nam obecności myśli, stawiając jej jako barierę na drodze w głąb. To sprawia, że zatrzymujemy się na myślach, a ich szalony korowód ma na celu rozproszenie i zniechęcenie nas do medytacji. Tylko poprzez wytrwałość powtarzania mantry zaczną pojawiać się między myślami wolne przestrzenie – drzwi do wejścia w ciszę. Ale i tu ego nie pozostaje bierne, kusząc nas do porzucenia mantry, która może być postrzegana, jako zakłócenie spokoju, kiedy już znajdziemy się w świecie przyjemnego transu, "niebezpiecznego spokoju". Jeżeli jednak i teraz będziemy trzymać się mantry, wówczas ego może nam podszepnąć: "Czy to nie jest nudne, to ciągłe powtarzanie słowa? Co to za oszustwo! Nie siedź tak bezczynnie, zrób coś pożytecznego!"
A tymczasem prawda jest taka, że mamy właśnie tego jednego się trzymać.
Jeżeli mimo tego, pozostaniemy wierni medytacji, chociaż przychodzi nam to z trudem, to ego prawdopodobnie zastosuje inną taktykę podszeptując: "Czy aby na pewno jest to właściwy sposób i dobra mantra? A może powinieneś ją zmienić?" Gdy i ta taktyka zawiedzie, wówczas przypuści ono ostateczny atak, dając nam pod rozwagę dylemat: "Nasz nauczyciel powinien być bardziej inspirujący. Ta moja grupa nie daje mi wystarczającego wsparcia, może jednak powinnam poszukać innej?" I nawet się nie spostrzeżesz, zanim nie zagubimy się wśród nerwowych poszukiwań czegoś „lepszego”. Może i czasami, zwłaszcza na początku, zmiana jest korzystna, ale o wiele częściej hamuje ona wzrost uważności - prawdziwą praktykę medytacji. Pojawiają się też tego typu myśli:" To jest samozadowolenie. Powinnam w tym czasie zrobić coś bardziej pożytecznego dla innych." Jest to częsty zarzut, jaki zawsze stawiano kontemplatykom. Tymczasem medytacja pozwala nam z czasem być aktywnym, kierując się motywami wypływającymi z wewnątrz, z miejsca, gdzie jesteśmy w jedności ze wszystkimi i z wszystkim. W miarę, jak następuje w nas przemiana, jesteśmy uzdrawiani i scalani, a to wywiera dobry wpływ na ludzi wokół nas. „Zdobądź pokój serca, a tysiące ludzi wokół ciebie odnajdzie swoje zbawienie” (św. Serafin z Sarowa).
Całkiem inną kategorię oporów stanowią te, których korzenie leżą w naszym wychowaniu religijnym. Gdy przyszło nam wzrastać w ortodoksyjnej i surowej atmosferze religijnej, gdzie ze zgrozą patrzono na zakazane formy modlitwy, to idąc drogą medytacji możemy czuć się winni porzucenia przykładu rodziców [...]. Wiele jest przeszkód spowodowanych naszymi religijnymi uwarunkowaniami. I tak, jeżeli wychowano nas w kulcie „Boga Ojca”, a doświadczenie własnego ojca dalekie było od opiekuńczego – byliśmy przez niego zaniedbywani, krytykowani lub wykorzystywani psychicznie czy fizycznie– wówczas taki obraz ojca nie da nam sił potrzebnych na duchowej drodze. Dzieje się tak, ponieważ niesiemy w sobie obraz bycia niegodnym atencji ze strony Boga Ojca. Nawet uciekanie się tu do „Boga Matki” niewiele pomoże – jedynie zastąpimy jeden obraz następnym. Z kolei Bóg sędzia, to raczej ktoś, kogo powinniśmy za wszelką cenę unikać, a nie ten, z kim mamy wejść w osobistą relację. Wielu bowiem z nas idzie w życie z poczuciem wyrządzonej krzywdy i winy wobec innych.
Następnym źródłem oporów są nasze niezaspokojone potrzeby miłości, bezpieczeństwa i akceptacji. Jeżeli przyszło nam wzrastać w potrzebie miłości, na którą musieliśmy zasłużyć dobrym zachowaniem, to będzie nam bardzo trudno myśleć o Bogu, jako o Bezwarunkowej Miłości. Ego drwi sobie wtedy z nas: "Wiesz dobrze, że nie da się ciebie pokochać! Bóg nie ma za co cię kochać. Medytacja jest dobra dla innych, ale nie dla ciebie." Medytacja zasadza się na miłosnej relacji i ufności z Bogiem. Jakiekolwiek poczucie własnej bezwartościowości, może początkowo tę relację bardzo obciążyć. Brak właściwego zaspokojenia naszego poczucia bezpieczeństwa, może wyrażać się dążeniem do wzmożonej kontroli nad otoczeniem, ludźmi i sytuacjami życiowymi. Kiedy istnieje w nas obawa przed rezygnacją z pozycji kontrolera, wówczas podczas medytacji ego zacznie wygrywać tą słabość szepcząc: "Jesteś zupełnie pewien, że to dobry pomysł? Nie boisz się?" Tymczasem medytacja wymaga rezygnacji i zaparcia się siebie, co może być na początku samo w sobie bardzo przerażające. Wreszcie przyjrzyjmy się oporom wynikającym z naszej niezaspokojonej potrzeby bycia akceptowanym. Jawi się ona tym, że przywiązujemy nadmierną wagę do statusu towarzyskiego i zawodowej reputacji. Robiąc coś niekonwencjonalnego, jak np. medytowanie, może narazić nas na brak akceptacji i poszanowania w oczach naszych obserwatorów. Dzieciństwo pełne lekceważenia naszej osoby, nie pytania się nas o zdanie i brak poczucia dowartościowania, sprawia, że zaufanie wewnętrznemu głosowi jaźni, może okazać się wielką przeszkodą wzrostu duchowego.
Droga naprzód to ciągłe przypominanie sobie, że wszystkie wymienione emocje biorą się z naszych uwarunkowań w przeszłości. Medytując wytrwale, z wolna uczymy się, jak wyłączać te stare przegrane płyty i stawać się głuchymi na podszepty ego.
fot. wccm.pl