Pragnienie wiary w coś, co leży poza nami nie może pochodzić od ego. Musi ono pochodzić, z głębszych pokładów duchowości, z naszej jaźni, która jest podstawową siłą grawitacji w nas. Siła jaźni pcha nas do szukania sensu poza codzienną rzeczywistością.".. wśród wszystkich moich pacjentów w ich drugiej połowie życia, tzn. w wieku ponad 35ciu lat, nie było żadnego, którego ostatnią deską ratunku, nie byłoby odkrycie religijnego spojrzenia na życie” (C.G. Jung Modern Man in Search of a Soul). I chociaż Jung miał do czynienia z ludźmi, których problemy przerodziły się w chorobliwe stadia nerwicowe, to jednak jego stwierdzenie odnosi się do nas wszystkich. Biorąc pod uwagę fakt, że rozwój wymagającego opieki lekarskiej silnego stanu nerwicowego potrzebuje czasu, to można założyć, że brak duchowych wartości, może dawać znać o sobie znacznie wcześniej. Jung mówił o religijnym spojrzeniu, posługując się terminologią swoich czasów. Ja nazwałabym to duchowym głodem, który jest „podstawowym pragnieniem światła i nieodpartym pędem wzniesienia się ponad pierwotną ciemność " (C.G Jung Dreams, Memories and Reflections). [...]
Jak pamiętamy z poprzedniego rozdziału opór ego bierze się stąd, że na poziomie naszej osobistej podświadomości, wyparło ono te wszystkie doświadczenia, które mogłyby zagrozić naszemu przetrwaniu. By przekroczyć ego musimy najpierw zejść i tam, by zmierzyć się odważnie z zakopanymi bolesnymi wspomnieniami. Ego postawi to pod znakiem zapytania, mówiąc nam: Po co ci to? Niech przeszłość zostanie tam gdzie jest. Po co ci grzebać na nowo w starych wydarzeniach, lepiej o nich zapomnieć! Kiedy zaczynamy wkraczać w ciszę medytacji napotykamy tam zarówno „Piękną” jak i „Bestię”. Emocje związane z odległymi doświadczeniami wypływają na powierzchnię: dobre tryskają radością i ogarnia nas spokój, ale mogą też nagle popłynąć łzy. Pojawia się gniew i irytacja. Są to te łzy, których nie wypłakaliśmy, kiedy nas zraniono, i złość, na którą sobie wtedy nie pozwoliliśmy. Już wydobycie na powierzchnię zdławionych emocji może być uzdrawiające. Nie ma potrzeby zawsze dociekać ich najgłębszych przyczyn. Spojrzenie im prosto oczy, z lub bez pomocy psychoterapeuty, niesie w sobie potencjał uwolnienia się od nich. Jakże sprawdza się tutaj mądrość: Nazwij swe demony, a serce lepiej sobie z nimi poradzi.
Najważniejszą sprawą w tym procesie jest przyznanie się do ich istnienia i czułe zaakceptowanie tego, co wydobywa się na powierzchnię świadomości. Trzymanie ich w zamknięciu wymaga ogromnej ilości siły wyparcia, co z kolei bardzo ogranicza swobodny przepływ energii w nas. Wyparte wspomnienia trwają w nas przez lata, niczym bryły lodu. By je rozpuścić, muszą zostać wydobyte na Światło i podane działaniu Bożego Miłosierdzia. Uświadomienie sobie naszej emocjonalności ma jeszcze jedną zaletę. Sprawi, że od tej pory, czujni na ich obecność w nas, nie będziemy już „dokładać” do naszego składowiska podświadomości. Uwolniona w ten sposób energia może zostać skierowana w inne potrzebne kierunki takie jak zdrowie fizyczne, czy twórczość umysłowa.
Nieomylną oznaką tego, że coś w nas „puszcza” i towarzyszącemu temu oporowi ego jest uczucie posuchy duchowej, znudzenia i bezzasadności medytacji, tym silniejsze, im bliżej do punktu przebicia. Czego teraz trzeba to ufności i wytrwałości w praktyce. Ufności, że nie jesteśmy w tym zmaganiu pozostawieni samym sobie. Jest z nami zawsze obecna nasza prawdziwa jaźń, umacniana Duchem Wszechświata. Pamiętajmy też, że to, co dzieje się podczas medytacji, odbywa się na o wiele głębszym poziomie, niż nasza racjonalna świadomość. Chociaż powierzchnia umysłu może pozostawać wzburzona, to jednocześnie dokonuje się uzdrowienie tam, dokąd nie sięga nasza racjonalność, gdzie następuje milcząca komunia naszej prawdziwej świadomości ze Świadomością Najwyższą.
Jeżeli dochodzimy do odkrycia w sobie bardzo głębokiej rany – przemocy lub porzucenia – konieczna może być pomoc terapeuty. Wyparcie ego w takich sytuacjach może być zbyt silne, by taka rana mogła zostać uleczona własnymi siłami. Tylko wtedy, gdy traumatyczne przeżycia zostały zrozumiane i zaakceptujemy nasze zranienie, ta część naszej osobowości może być na nowo przyjęta i wchłonięta w szerszą osobowość, pozwalając na jej wzrost.
fot. wccm.pl